To bardzo trudne zadanie. W sztuce, w której występują głuchoniemi bohaterowie, zaangażować głuchoniemych aktorów, którzy grają samych siebie. Mark Medoff napisał ten dramat dla „tych” i „tamtych” – dla osób słyszących i niesłyszących. I każda ze stron odebrać musi akcję po swojemu. Wszak większość dialogów odczytać można w języku migowym – główna bohaterka wypowiada na scenie tylko jedno, nie do końca zrozumiałe zdanie. A mówi cały czas bardzo dużo. I nie wszystkie jej wypowiedzi są w pełni tłumaczone. Głuchoniemi widzowie nie „usłyszą” wszystkich wypowiedzi, niektóre z nich mówione są tyłem do widza.
A więc jedna sztuka, ale w rzeczywistości dwie. I każda z nich ma swój odrębny sens. A rzecz jest prosta. Młody nauczyciel zakochuje się w swojej 26-letniej uczennicy. On ma głuchoniemych uczyć mówienia . Jedni są zdolnymi uczniami, nawet bardzo zdolnymi, jedna ona – Sara buntuje się i postanawia zrezygnować z tej nauki. Dlaczego? Nie wie tego nauczyciel, nie wie matka Sary, z którą córka od dawna nie utrzymuje kontaktów. Wiedzą może od początku głuchoniemi widzowie, ale tego nam oni w czasie spektaklu nie powiedzą.
Problem stary jak świat – czy „inny” – głuchoniemy może być uznany za równego partnera osoby słyszącej. Sara twierdzi, że nie, nawet jej dawni kochankowie traktowali ją jedynie przedmiotowo, wszak nie mogli (i nie chcieli) z nią rozmawiać. Mogli się tylko z nią kochać. Ale nie mogli (nie chcieli? nie umieli?) jej pokochać. Nawet ślub nie zmienia problemów dziewczyny. Totalna nieufność, niewiara w tych słyszących pozostaje. Wszak, gdy nauczy się mówić, i tak wypowiadane przez nią głoski będą inne niż osób słyszących. Sara wie, że zabrzmi to śmiesznie. A więc lepiej milczeć. Być sobą.
Autor zręcznie przedstawił dwa światy, które powinny być jednym, ale jednym nie są. Walka o równe prawa dla głuchoniemych jest skazana na przegraną. Obronić się jednak może prawdziwe uczucie i jesteśmy pełni zrozumienia, gdy słyszymy, że w tym udanym „mieszanym” małżeństwie obojętne jest, czy dzieci będą słyszące, czy niesłyszące. Po prostu mają urodzić się dzieci.
Powyższa pointa jest tu za słaba, bo o jednym nie napisałem. O świetnej grze profesjonalistów i amatorów. Reżyserka, Maria Ciunelis, sama niegdyś grała Sarę. Tylko że znana aktorka słyszy. To świetnie, że znaleziono uzdolnioną głuchoniemą Sarę. Że tej dziewczynie powierzono rolę. Ogląda się spektakl jak prawdziwy, mądry kawałek normalnego życia. Czego jeszcze więcej od takiego przedstawienia wymagać?