Tadeusz Słobodzianek jest postacią kontrowersyjną. Mówić (i pisać) o nim można albo dobrze, albo źle. Dziś będzie dobrze. Bo sytuacja Mistrza jakoś się stabilizuje. Laboratorium Dramatu zyskało stałą siedzibę na Mokotowie (w dawnym kinie „Przodownik” przy Olesińskiej). Jest szansa, że w kolejnym budżecie dzielnicy dla tego poważnego ośrodka kultury znajdą się środki.
A tym razem oglądam premierę Słobodziankowego „Kowala Malambo”. Trochę tam z „Fausta”, trochę z „Pani Twardowskiej” – razem argentyńska bajka o sprzedaniu duszy diabłu. Bardzo to zręcznie napisane i świetnie zagrane. Na pewno tu ogromną rolę odegrał słowacki, współpracujący ze Słobodziankiem od kilku lat, reżyser Ondrej Spisak. Ale widać sprawność aktorów i zaangażowanie publiczności, która (choćby po części) ściskała kciuki, aby premiera była sukcesem. Siedząca obok mnie aktorka, grająca w drugiej obsadzie „Kowala”, przez półtorej godziny chyba nie oddychała. Ale niepotrzebny był ten niepokój, dobry tekst, aktorzy, reżyser, scenografia i muzyka – sukces był pewny.
Czasami zastanawiam się przy okazji takich przedstawień, czy zabrałbym na nie moich 17-18-letnich uczniów w Liceum Mickiewicza. To jest niezłe kryterium, fakt, że belferskie, ale cóż – nauczycielem także jestem. No więc na „Kowala” spokojnie mogą iść i miałbym o czym z nimi po tym spektaklu rozmawiać.