Seminarium opiekunów drużyn harcerskich na Białorusi za nami. Pora podsumować tych kilka dni. Ogromny zapał starszych i młodszych. Niepewność w formułowaniu sądów (i nie wynika to wyłącznie ze słabej znajomości języka polskiego u kilku osób). Chęć poczucia się młodszymi, w wieku harcerskim (padło zdanie – A teraz mamy wszyscy po siedemnaście lat). Gdybyśmy mieli porównywać podobne spotkania opiekunów (a stosunkowo niedawno organizowałem takie na Głodówce), to różnic jest niewiele. Niewiele z wyjątkiem jednej, może podstawowej.
Na całą działalność harcerstwa za naszą wschodnią granicą cieniem się kładzie polityka. Taka mała, miejscowa, szkolna, o której dziś pisać nie będę. I ta wielka – państwowa, a nawet międzynarodowa.
Przykład najbardziej jaskrawy. Polacy na Białorusi są podzieleni na zwolenników Związku Polaków nieuznawanego przez rząd białoruski z Andżeliką Borys na czele i zwolenników Związku Polaków podporządkowanego rządowi prezydenta Łukaszenki. To podział ostry, bolesny i powodujący, że mamy dziś „prawdziwych” Polaków na Białorusi i Polaków rzekomo „nieprawdziwych”. Pada więc na seminarium pytanie, dlaczego na nasze obozy zapraszamy dzieci Polaków „nieprawdziwych”. I trudne tłumaczenie, że nas zupełnie nie interesują podziały polityczne, że wszystkie dzieci musimy traktować tak samo, że wzmacnianie związków z Polską dotyczy po prostu polskich dzieci. Ba, bywa, że w drużynie pojawi się dziecko, które nie ma w sobie ani jednego procenta polskiej krwi. Mówi jednak po polsku, ono samo (i jego rodzice) akceptuje Prawo i Przyrzeczenie Harcerskie. Polskie Prawo, polskiego harcerstwa. Dlaczego nie miałoby to dziecko spędzać wakacji razem ze swoimi kolegami z drużyny?
Kiedyś, przed laty, gdy nie było podziału na Polaków „prawdziwych” i „nieprawdziwych”, rozmawialiśmy w gronie drużynowych o tym, czy mogą w organizacji być dzieci niepolskie. Jeden z ortodoksyjnych i zasadniczych w swych poglądach instruktorów powiedział, że Białorusinów w harcerstwie nam nie potrzeba. I wtedy wstała Alina, która czystą polszczyzną zapytała: – Czy mam oddać krzyż harcerski i sznur funkcyjny, czy mam przestać należeć od dziś do harcerstwa, ponieważ jestem wyznania prawosławnego i jestem Białorusinką? – Nastąpiła konsternacja i chyba wszyscy zrozumieliśmy, że harcerstwo nie może być zamkniętą organizacją, w której będziemy mierzyć w procentach harcerzom polską krew. Alina nie oddała sznura, nadal była drużynową.
Dlaczego mam takie poglądy (bardzo niepodobające się niektórym „prawdziwym Polakom”)? Może dlatego, że chciałbym, by harcerstwo, tak jak cały skauting, łączyło a nie dzieliło. Może dlatego, że gdyby nie zmiana granic po II wojnie światowej Alina-Białorusinka bez problemów należałaby do harcerstwa tak samo jak należą dziś do ZHP białoruskie dzieci na Podlasiu?
– Ale u nas, na Białorusi jest inna sytuacja niż w Polsce, powie ktoś nieprzekonany moim wywodem. – No tak, właśnie polityka fatalnie wpływa na naszą harcerską pracę. Dlatego politykować pozwólmy dorosłym, a w harcerstwie róbmy swoje.