To się w głowie nie mieści. W „Gazecie Wyborczej” Roman Pawłowski krytycznie ocenił realizację „Giovanniego”. Świat zawirował. Pawłowski przeciw Jarzynie? Tego jeszcze nie było. Dla tych, którzy nie śledzili informacji o „Giovannim”, kilka słów wprowadzenia. Pan Grzegorz Jarzyna – jedna z gwiazd reżyserskich polskiego teatru – postanowił poeksperymentować, łącząc dwa utwory: „Don Juana” Moliera i „Don Giovanniego” Mozarta. Temat ten sam, wątki podobne, muzyka Mozarta wspaniała. Jarzyna pracował nad tym materiałem ze trzy lata. W budżecie Teatru Rozmaitości ta pozycja widniała już w roku 2004. Realizacja spadła na rok następny, jeszcze na następny i właśnie odbyła się premiera. W założeniach wszystko logiczne – piękny tekst, piękna muzyka, znakomici aktorzy, świetne nagrane partie operowe „śpiewane” z play backu, dobra scenografia i ruch sceniczny. A razem? Klapa. Czy dlatego, jak twierdzi Pawłowski, że partie dramatu nie mogą przenikać się z fragmentami opery? Nie.
Otóż Jarzyna z uporem godnym lepszej sprawy uwspółcześnia klasyczne teksty. Już „Śluby panieńskie”, w kolejnych scenach rozgrywane w kolejnych epokach, były w wersji XX-wiecznej po prostu niesmaczne we współczesnej scenografii i zachowaniach bohaterów z prywatek lat 60-tych. Nie tak dawno grany „Macbeth 2007” w wielkiej zimnej sali Waryńskiego, gdzie tytułowy bohater był generałem walczącym na Bliskim Wschodzie, budził zdumienie. I tu ponownie ten sam chwyt. Giovanni jest współczesnym podstarzałym playboyem, który w życiu miał setki kobiet z wielu krajów i miast (z Polski też). Współczesna wanna, wesele, orkiestra. Orgia (orgietka?) w wielkim apartamencie wielkiego miasta. Uniwersalizm, przesłanie Fredry, Szekspira i tym razem Moliera, które w kasycznym przedstawieniu przemawia do widza, tu, w nachalnym brutalnym uwspółcześnieniu po prostu ginie. Tekst przestaje do nas przemawiać, gdy widzimy Komadora z rozbitą czaszką o brzeg wanny lub śmierć Giovanniego, zadławionego jedzoną kolacją. Bo zadajemy sobie pytanie – po co ten obraz, nieczytelna koncepcja, zrozumiała być może dla reżysera-adaptatora. Teatr jest produkcją dla widza, a nie dla reżysera.
Pawłowski zatytułował swą recenzję „Grzesiek, wracaj lepiej do teatru”. Ma rację, panie Grzegorzu, stać pana na zrobienie dobrego przedstawienia, na przykład „Makbeta” lunb „Don Juana”.