A mogło być tak pięknie. Mała miejscowość, dwie od dawna mieszkające tam pary małżeńskie i „nowi” – pan prokurator i jego żona. Do tego barman-sprzedawca w sklepie, do którego wpadają wszyscy bohaterowie. W sumie dość czytelna opowieść obyczajowa o zwykłych ludziach. Jak to w takich opowieściach bywa, okazuje się, iż małżonkowie nie rozmawiają ze sobą, każdy z nich przekazuje głośno inny komunikat, który nie dociera do drugiej strony. I nieważne jest, czy chodzi o zupę, czy o poetycki obraz świata.
Obyczajówka przejaskrawiona została dzięki postaci Małgorzaty – żony prokuratora. To ona zainteresowana jest każdym mężczyzną (z wyjątkiem własnego męża), więc nic dziwnego, że komunikuje ona Hiszpanowi (nie, z Hiszpanią nie ma on nic wspólnego), iż czeka na niego bez majtek. Trudno jest się bronić przed taką prowokacją.
I byłoby bardzo pięknie, dramat Waldemara Paradowskiego toczyłby się ku szczęśliwemu lub nieszczęśliwemu rozwiązaniu, gdyby nie koncepcja autora, który uznał, że jego opowieść musi mieś drugie i trzecie dno.
Bo prokurator to nie prokurator, lecz sutener, bo tytuł dzieła brzmi „Wertheim”, to znaczy szczypce absorbcyjne, bo Małgorzacie śni się stół operacyjny i aborcja bliźniąt, bo tych małżeństw to może wcale nie ma, za to jest pożar. W pożarze spalił się dom Prokuratora i nie spalił zarazem. Jeszcze tam dochodzi problem z jakimś szkieletem a może grobem…
Pytany autor o owe dno, ową aborcję, nie chciał na ten temat mówić. Bo zdradziłby swoją wiedzę o utworze.
Byli widzowie zachwyceni (niech każdy wyjdzie z przedstawienia z własnym pomysłem na roizwiązanie). Przypomniano jednak gogolowską strzelbę, która ma na końcu wystrzelić. Zadano pytanie: Dlaczego w pewnym momencie przedstawienie się łamie, widz jest zdezorientowany i stawia się przed nim kolejne zagadki, których nikt nie pomaga mu roziązać. I na to pytanie odpowiedzi nie udzielono.
Nowy dramat, stosunkowo młody dramaturg (nie ukończył jeszcze 40 lat). Ów dramaturg jest przekonany o doskonałości swojego utworu. A mnie się wydaje, że polskie małe miasteczko Waldemar Paradowski pokazał świetnie. Ale po co dołożył do tego szczypce aborbcyjne? One nie wypaliły.