Nie tak dawno temu towarzyszyłem otwarciu nowej sceny Teatru Nowego. W Fabryce Trzciny, wynajętej na trzy sezony, zagnieździła się filia obumierającego teatru z Puławskiej. Dziś już patrzymy na nową scenę, nowy teatr, który jako „Teatr Praga” ma już funkcjonować samodzielnie, który wybił się na niepodległość. Nigdy nie kryłem, ściągnięcie publiczności na Otwocką kilka razy w tygodniu to zadanie ambitne, bardzo ambitne. Co prawda w dni koncertów o kilka kroków od Fabryki Trzciny Bazylika przy Kawęczyńskiej pęka w szwach. Ale jakie tam wystepują orkiestry, jacy wokaliści!
A tu w „Teatrze Praga” skromnie. W przeszłości było co prawda kilka interesujących premier, z „Fioletową krową” na czele. Ale „Krowa” po kilku spektaklach spadła z afisza. Do dalszej eksploatacji pozostał recital – występ Marii Peszek „Miasto – mania”. No nie, jest jeszcze „Elling” – świetny współczesny dramat o możliwości powrotu do normalnego życia ludzi, którzy wyszli ze szpitala psychiatrycznego. Ten powrót może się udać w Oslo, bo w tym miejscu toczy się akcja dramatu. Ale dobrze choć pomyśleć, że u nas za czas jakiś i nasi rodacy opuszczający zakłady zamknięte będą mieli podobną szansę. Tak, na „Ellinga” warto pójść.
A na najnowszą premierę? Na „Życie towarzyskie i uczuciowe”? Teoretycznie adaptacja powieści Leopolda Tyrmanda powinna być sukcesem. Polska Ludowa, ta przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych jest coraz bardziej zapominana. Relacje między ludźmi władzy (i tych, którzy się wokół tej władzy kręcili) coraz słabiej w pamięci społeczeństwa znane. Sam Tyrmand był (i chyba jest) człowiekiem mitem, symbolem niepokornego polskiego intelektualisty. W „Życiu towarzyskim…” demaskował układy, relacje, poglądy. Nie dziw, iż nie mogł tej powieści w Polsce wydać.
I co z tego wynikło? I co o premierze da się powiedzieć? Że długa? Że po półtorej godzinie staje się nudna? I niewiele zmienia przeniesienie akcji z salki teatrzalnej do „Hybryd”. Że problemy bohaterów z tamtych lat odnieść można do problemów lat ostatnich, choć nie ma już dziś kłopotów z wizami i możliwościami wyjazdów. Że dziennikarze byli szujami? I politycy też?
Razem to jakiś zbiór banałów. A trójkąty małżeńskie, czworokąty czy też pięciokąty oglądamy to na co dzień w rozlicznych serialach telewizyjnych. Nic nowego.
Dlatego, bo przecież warto o tamtych latach mówić, można o połowę adaptację skrócić, nadać jej tempa, pokazać, czym był PRL wg Tyrmanda. I pozwolić – tym starszym – porównać doświadczenia bohaterów z własnymi doświadczeniami. Tym młodszym – poznać fragment ówczesnych problemów. Bo warto, naprawdę warto.