Bezpośrednio po premierze „Gardenii” w Laboratorium Dramatu wygłosiłem dość banalną uwagę. Stwierdziłem, iż szkoda, że autorka dramatu (o czterech pokoleniach kobiet w jednej rodzinie – ta najstarsza to „pokolenie Kolumbów”, najmłodsza – „pokolenie białych bardzo współczesnych kołnierzyków”) porusza problemy tak schematycznie. Ot, z czterech kobiet dwie są alkoholiczkami. Ot, nowoczesność przejawiać się musi w niesformalizowanym związku najmłodszej bohaterki. Ot, ta „trzecia” (od najstarszej poczynając) w ramach buntu rodzi sobie córkę mając lat siedemnaście. Niewiele nas może zaskoczyć. Nawet pomysł, iż druga z bohaterek narodziła się w efekcie związku seniorki rodu z Niemcem, który mógł wypuścić z więzienia jej męża (seniorki zaangażowanej, a jakże, w działalność podziemną) – wcale nas nie dziwi. Ot, normalność, podkreślana świetnymi elementami scenografii. Znawca teatru współczesnego, do którego tych kilka niezbyt przychylnych zdań powiedziałem, chyba był zdziwiony. On uważał, że dramat jest świetny.
Na marginesie – wróżę „Gardenii” długą przyszłość sceniczną. Przecież lubimy oglądać sztuki o nas samych, na dodatek świetnie zagrane (no, może tu i ówdzie przerysowane przez reżysera, ale czepiać się nie będę). Dramat powstał ponoć z krótkiego monologu, wydaje się – pierwszej bohaterki, i rozwinięty został w pełny spektakl. Autorka (debiutantka?) – Elżbieta Chowaniec może być zadowolona.
I tydzień później znalazłem się innym teatrze offowym „Drugiej Strefie”. Tam grana jest od miesiąca „Ciocia” młodego i obiecującego Rafała Wojasińskiego. Na scenie Emilia Krakowska – świetna, znakomita, doskonała… I jej bratanek. Ona – samotna i szukająca kogoś, z kim mogłaby porozmawiać. Komu mogłaby być przydatna. Ciepła i twarda zarazem, za bardzo nie rozumiejąca świata, który ją otacza. On – młody i z pieniędzmi, z zaplanowanym życiem solo. Jest pomysł na sztukę? Jest! Zrobił coś sensownego autor z tego pomysłu? Nie zrobił. Ma być o problemach pokoleń? Ma być o konflikcie? Niby jakieś problemy są pokazane, ale wszystko nieprawdziwie, we wzruszenia, emocje, rozterki bohaterów uwierzyć nie sposób. Żal pracy, żal wysiłku bardzo dobrej aktorki. Po prostu żal.
I dlatego pomyślałem – dwa teatry offowe. W pierwszym z nich z krótkiego tekstu powstaje prościutki dramat o ludziach naszych czasów. I ja narzekam, marudzę, chciałbym czegoś więcej. A w drugim pokazuje się tekst pełen niekonsekwencji, źle skonstruowany, z zakończeniem (wszystko oczywiście kończy się dobrze) jak z serialu telewizyjnego. I publiczność ma być zadowolona, bo obejrzała dziełko młodego i obiecującego. Nie, publiczność tylko dlatego może wrócić do domu zadowolona, bo widziała bardzo dobrą grę aktorską. Ale to mało.
Dlatego wycofuję wszystko, co powiedziałem przed tygodniem. Niech żyją „Gardenie”!