Przed ponad rokiem mieli znakomite recenzje – dwóch aktorów, jeden z Lublina, drugi z Krakowa pokazali w warszawskim Teatrze Nowym Praga „Kamienie w kieszeniach” Irlandki Marie Jones. Ustawieni między trzema „toi-toiami”, czasami wewnątrz nich, zazwyczaj przd nimi, bywało, że i na tych przenośnych toaletach odgrywali z temperamentem kilkanaście ról, jakie „zadała” im autorka. Niektórzy twierdzili, iż to tragedia (jeden z bohaterów z kamieniami w kieszeniach popełnia samobójstwo), inni, że komedia – wszak to irlandzka prowincja z marzeniami prostych ludzi o innym życiu, wśród aktorów, prawdziwych ludzi filmu. Gdy patrzyłem na miotających się na scenie Bartłomieja Kasprzykowskiego i Szymona Sędrowskiego, gdy śmiałem się z używanych przez nich rekwizytów (bo wyposażenie ubikacji, różne elementy plastikowe grały mikrofon, kamerę lub tubę), gdy zachwycałem się, iż wchodzą do toalety jako statyści, a wychodzą jako producent lub gwiazada filmowa, coś mnie zaczęło niepokoić. Przecież skupiam się na tym, co da się jeszcze wymyślić z jakiejś rury odpływowej lub samego obudowania, a nie na treści utworu. Przecież forma stała się w tym spektaklu najważniejsza.
I zachowałbym w pamięci „Kamienie w kieszeniach” jako zabawę toaletową, gdybym nie poszedł, nieco przypadkowo, na ten sam dramat wystawiony przed miesiącem przez aktorów Teatru Montownia. Rafał Rutkowski i Maciej Wierzbicki dają pokaz świetnych ćwiczeń teatralnych, trochę, jakby był to egzamin w szkole aktorskiej. Bez rekwizytów, bez scenografii grają wszystkie postacie skupiając uwagę widzów na sobie (trudno, by było inaczej). Grają z przerwą (to zawsze ryzyko, że połowa widowni wyjdzie) i grają, grają, jak z nut. Zadanie mają trudniejsze od swych poprzedników, przecież jakaś chusteczka, jakaś butelka na pewno ułatwiłaby im zadanie – ale wywiązują się z niego wzorowo. Każdy ruch, każdy gest jest wyważony, przemyślany. Mistrzostwo świata. Warto było jeszczed raz, w niewielkim odstępie czasu obejrzeć irlandzką sztukę.
PS Narzekam na przeciętne teksty wystawiane w warszawskich teatrach. Dlaczego Irlandczycy piszą tak, że na całym świecie można ich pokazać, a u nas cały czas słabizna?