Nie ma to jak wagary. Nikt nie może wiedzieć. Ani lekarz prowadzący, ani dyżurny, ani pielęgniarki. Tylko sąsiad z sali wszystko wie. No, może pielęgniarka się nieco zdziwić, że w okolicach śniadania chciałbym otrzymac od niej proszki, które łykam w okolicach obiadu. Ale czy w szpitalu pielęgniarka może się zdziwić czymkolwiek?
Aby pójść na wagary pacjent musi się ubrać w „cywilne” ciuchy i pewnym (nie do końca) krokiem wyjść na ulicę. Dopiero na przystanku autobusowym można odetchnąć pełną piersią – jestem na wolności.
To dokąd się chodzi teraz na wagary? Jeżeli nie do jakiegoś domu, to pewnie najlepsze będzie centrum handlowe. Może „Złote Tarasy”? Tak! Tam są świetne lody, na wagarach każdy je lody. I tam jest kino (nigdy w nim jeszcze nie byłem). I grają tam sympatyczną komedię „Niania w Nowym Jorku”. Przecież wagarowicz powinien pójść do kina.
Taaak. Były lody, było kino, był jeszcze rodzinny „restauracyjny” obiad. Ten ostatni już mało wagarowaty. I była taksówka do szpitala. Przecież nie można się spóźnić na mierzenie temperatury i ciśnienia. Można być nieodpowiedzialnym pacjentem, ale już nie przesadzajmy. Dlatego wieczór mogłem spędzić na roztrząsaniu całego dnia wagarowicza. Fajnie było!
5 thoughts on “Doba szósta – wielkie wagary”
Comments are closed.
Profesor na wagarach… tego jeszcze nie było… a uczniów się za to karci
Powrotu do zdrowia życzę
A recenzja z filmu? Czekamy! Pozdrowienia!
„Fajnie było!”
A wszyscy się dziwią, że jestem od tego uzależniony
Michał!
Ja się nie uzależnię! Co by było, gdybym zaczął chodzić na szkolne wagary?
A poza tym twoje łączą się z dniami, kiedy trzeba się było pochwalić przeczytaną lekturą… Obaj to wiemy.
No nie! To mnie ubodło.

Ja wagaruję dla samej radochy wagarów, a nieprzeczytana lektura to rzadkość i tylko jeden z wielu argumentów, żeby sobie wizytę w tym smutnym przybytku odpuścić albo chociażby skrócić.
To będzie chyba jedyne, czego będzie mi w dorosłym życiu po szkole brakować, tak sobie na wagary pójść… :]