Tego się nikt z nas nie spodziewał, fakt, że czas płynie, dzieci są coraz starsze, ale żeby od naszej matury mogło minąć czterdzieści pięć lat? Nie , to niemożliwe. Tak długo ludzie nie żyją…
Spotkaliśmy się przed szkołą – w międzyczasie jacyś dobrzy ludzie postawili na placyku przy ul. Zwycięzców mały pomniczek Bolesława Prusa, więc mieliśmy gdzie się fotografować. A, właśnie – to za naszych czasów dawnej TPD VI, późniejszemu Liceum nr 35 nadano imię twórcy „Lalki”. Nie pamiętam, czy był już hymn szkoły, ale na pewno przećwiczono z nami przed uroczystością „Wszyscy wraz… zaśpiewajmy marsz”, którą to pieśń mogę zanucić o dowolnej porze dnia i nocy…
Dzielny Gadzio zebrał nas dwanaścioro, dwie osoby przysłały listy – Magda z Holandii (nie da się ukryć – Magda jest nadal najpopularniejszą dziewczyną naszej klasy), a Dyl ze Stanów. W bazie kontaktów Gadzia jest jeszcze z pięć osób, w tym dzielny kapitan Andrzej pływający gdzieś na Karaibach. Ale nie da się ukryć, to nie jest cała nasza „XIc”. Trzeba znaleźć pozostałych.
Czterdzieści pięć lat – dorosłe dzieci, tu i ówdzie wnuki. Niestety z dwójką naszych kolegów spotkamy się już w innym świecie.
Pierwsza refleksja? Pamięć nasza jest bardzo ulotna. Gdy podszedłem przed szkołą do grupki starszych państwa, bez trudu wymieniłem trzy imiona, a z resztą miałem duży kłopot. Fakt, nie przygotowałem się, nie poczytałem listy obecności. Wtedy bez kłopotów wymieniłbym kolejne imiona i nazwiska. Ale nie wszystkie… Tylko czy to moja pamięć, czy myśmy tak się zmienili? Pewnie i jedno, i drugie. Kilka lat temu nie poznał mnie Jurek – dość stanowczo stwierdził, że razem do klasy nie chodziliśmy. A teraz w czasie rozmowy z Jolą doszliśmy do wniosku, że ze dwa lata razem studiowaliśmy na jednym roku i tego faktu w ogóle nie pamiętamy! Oboje!
Refleksja druga – zawsze byliśmy fajną klasą, lubiącą się. Oczywiście z liderami bardziej popularnymi – to ci nieco zdolniejsi, mający więcej ocen bardzo dobrych w dzienniku, ale także ci lepsi sportowcy i osoby, będące „duszą towarzystwa”. Liderowała nam spora grupa. Byli też także ci słabsi, wlekący się w ogonie klasy. (Mieliśmy dużą rotację – zasadą było, że po każdym okresie opuszczał klasę najsłabszy uczeń – taka mało sympatyczna koncepcja naszej wychowawczyni). Stąd charakterystyczna dyskusja o jednym z kolegów, czy był na pewno w naszej klasie, czy zdawał z nami maturę… A więc nadal jesteśmy fajną klasą – nieco starszą, ale bez problemów dogadującą się ze sobą. Zdumiewające.
I refleksja trzecia – wyszliśmy na ludzi. Nie ma wśród nas osób przegranych, nieszczęśliwych, załamanych. Oczywiście część z nas miała w życiu trudne momenty, ale jesteśmy grupą ludzi, którym się powiodło. Mniej lub bardziej, ale jednak. Kiedyś o tym warto będzie napisać większy tekst.
Nie było to pierwsze spotkanie klasy, po prostu ja zostałem odszukany dość późno. Widać jednak, że stare przyjaźnie wrócą. Że gdy coraz wyraźniej widać smugę cienia, wspomnienia z przeszłości stają się czymś pięknym. I w pełni czerpiąc z życia dziś, będziemy wracać do tamtych lat.