Inauguracja nowego sezonu. W Studio możemy oglądać „Pantaleona i wizytantki” – według powieści Mario Vargasa LLosy. Czy Paweł Aigner nie porwał się na stworzenie teatru, któremu nie da się osiągnąć sukcesu? Obawiam się, że tak. Punkt wyjścia do akcji jest czytelny. Na wybrzeżu oceanu w Peru żołnierze z miejscowych jednostek gwałcą dziewczyny, kobiety, ba – staruszki. Dowództwo dochodzi więc do wniosku, że zapobiec takim ekscesom może tylko założenie wojskowego domu publicznego. Do realizacji tego trudnego (w kraju katolickim) wyznaczono odpowiedzialnego, solidnego, dobrego organizatora – kapitana Pantelona.
Sytuacja prawie jak w tragedii antycznej – nie ma dobrego rozwiązania, pozytywnego zakończenia. Niezależnie od poczynań kapitana i jego władz wokól panować już będzie zło.
Wszak kapitan, który osiągnął sukces i powiększa oddziały swych „wizytantek”, czyni zło, powszechnie krytykowane przez kler. Ale gdyby „wizytantki” nie pracowały intensywnie, zło (owe gwałty) nadal by się rozprzestrzeniało.
I tu Aigner ma kłopot. Jak uczynić z komedyjki o kapitanie, który zakochuje się w ulicznicy, który zdradza żonę, rodzącą mu pierworodne dziecko, rzecz pełną powagi, przemawiającej do widzów? Może pójść w kierunku zabawy bulwarowej, z balonikami i symbolicznymi statkami „obsługiwanymi” przez „wizytantki”? A może pokazać też, że dobro i zło to pojęcia względne. I to, co jest złem dla jednych, jest dobrem dla drugich?
Tak można ten nibymoralitet odczytać. Szczególnie dlatego, iż aktorzy grają podwójne role. Świetna maria Maj jest równocześnie skromną, religijną matką kapitana Pantaleona i w drugiej roli burdelmamą. Dziewczyny-wizytantki są po założeniu habitów skromnymi zakonnicami (no, raz nieskromnymi – ale tamto wydarzenie pozostaje niewidoczne dla innych w murach klasztoru), zaś uczciwa, skromna żona Pantaeona w drugiej roli jest prostytutką – Brazylijką.
Wymowa zostaje wzmocniona wątkiem fanatyzmu religijnego – wszak w mieście zdarzają się przypadki ukrzyżowania niewinnych. Tam – śmierć i krew, tu – zabawa w domu publicznym. I jeszcze rola środków masowego przekazu, i jeszcze moralność rządzących. Uff.
Wiele tego, za wiele – tragikomedia według Llosy pozostawia widza pełnego rozterek i z jedną refleksją – nie będziemy walczyć ze złem, ono było, jest i będzie. Przykro.
PS Jak bardzo chciałbym po premierze usłyszeć na serio kilka zdań o przedstawieniu. Refleksji dyrektora, uwag reżysera. Nic z tego. Naprawdę, czy ostatnim, który potrafił mówić, był Gustaw Holoubek? I po nim już nikt?
2 thoughts on “Pantaleon”
Comments are closed.
Drogi Panie Profesorze,
Wydaje mi się, że akcja tej książki toczy się w Peru a nie w Chile!
Pozdrawiam
Była uczennica
Jasne, już poprawiłem w tekście. A na „Pantaleona” wybrać się warto, choć oglądani przeze mnie w piątek „Słoneczni chłopcy” polecam na pierwszym miejscu.