Dostałem tekst. Poproszono mnie: – Masz tu taka broszurę, wyprodukowało ją grono zapalonych instruktorów. Poczytaj to. Może napisałbyś recenzję? Znając twoje pióro, które nie zawsze jest obiektywne, bardzo cię proszę, spójrz przychylnie na ten materiał. Druhowie liczą na pozytywną ocenę. Nie zapomnij o tym.
No dobrze, nie zapomniałem, niech będzie bez złośliwostek, powiedziałem sobie. Stać mnie przecież na spokojną, rzeczową ocenę.
I wziąłem tekst do ręki. I zacząłem czytać. I nóż (spokojny, rzeczowy i obiektywny!!!) otworzył mi się w kieszeni. Było to w momencie, gdy czytałem na stronie piątej taki kawałek (zapis oryginalny, bez jakichkolwiek ingerencji):
Nadal jak to w skautingu przystoi, zakładamy fundamenty, dzięki którym dorosły człowiek będzie działał z „klasą” w wybranej przez siebie dziedzinie. Mamy nie płonną nadzieję, że w dziedzinie społecznie użytecznej promowane przez prawo i państwo, w ogólnej historii harcerstwa rozwinięcie historii wychowawczej wzbogaci nasze rozumienie w wartości skautingu dla wychowania pozaszkolnego. A kolejny numer „Rocznika stanie się „przyczynkiem” poznania.
Rozumiecie to? Ja nie. Koszmar, jeden wielki koszmar.
Tak się przypadkowo złożyło, że dwa dni wcześniej rozmawiałem o tym wydawnictwie z kilkoma osobami. Jedna z nich powiedziała: – Takie wydawnictwa powinny być zakazane. – Jak to – stanąłem w obronie druhów-zapaleńców – przecież walczyliśmy o to, by nie było już cenzury, by każdy mógł wszystko, co chce, drukować.
– Tak, ale szkodliwe wydawnictwa harcerskie, pretendujące do miana popularnonaukowych, nie powinny się ukazywać.
– Na bezrybiu i rak ryba – stwierdziłem mało odkrywczo i zadałem pytanie: – A może druhowie powinni dawać przed opublikowaniem swe teksty nie cenzorom, ale recenzentom?
– Owszem, to jest jakieś rozwiązanie – tylko czy druhowie, którzy wszystko wiedzą najlepiej, będą chcieli poddać się autentycznej krytyce? Wątpię – usłyszałem. – Dziś naprawdę drukować każdy może.
I dlatego ręce opadają.