Ładna była pogoda w sobotnim słonecznym Płocku. To nadzwyczajne uczucie – chodzić po ulicach i udawać znudzonego turystę. Pierwsze wrażenie? Jestem w mieście, w którym życie toczy się powoli, w mieście czystym, remontowanym, zadbanym, w którym wszędzie jest pustawo. Dobrze zwiedza się Płock idąc od ZOO do kościoła mariawitów. Czego to nie ma po drodze!!! Kościół dominikanów (którego część to socjalne mieszkania komunalne…) i monumentalny, groźny pomnik Władysława Broniewskiego. Z oddali wygląda jak wielki blok skały. Piękna katedra, w której pochowano dwóch polskich królów i naprzeciw niedawno od nowa urządzone muzeum diecezjalne (jak dobrze, że otrzymujemy fndusze europejskie). Codzienne południowe widowisko pasowania na rycerza Bolesława Krzywoustego na wieży ratusza (pierwszy raz w życiu wysłuchałem hejnału miejskiego) i sanktuarium oraz muzeum świętej Faustyny Kowalskiej (chyba już kiedyś pisałem o obrazie Jezu, ufam Tobie”. Najstarsze liceum w Polsce (słynna Małachowianka) i kościół starokatolicki mariawitów z pochowaną w nim uważaną za świętą przez wyznawców tego kościoła Feliksę Kozłowską. A przecież to tylko fragment tego, co warto obejrzeć w Płocku.
Ja nie mogłem wyjść z muzeum secesji. Czy szkło z przełomu wieków, czy obrazy, czy codzienne wyposażenie zwykłych mieszczańskich siedzib sprzed około stu lat może być interesujące? Oczywiście. Gabinet, biblioteka, sala jadalna, buduar pani domu, pokój dziecięcy, sypialnia – wszystko jak prawdziwe, jakby mieszkańcy tych pomieszczeń przed chwilą wyszli z domu i za jakiś czas mieli wrócić. Chyba się dobrze stało, że Muzeum Mazowieckie ma swą nową ssiedzibę przy Farnej, że buduje się obok nowy gnach, w którym także eksopnowane będą zbiory (a przecież są jeszcze w spichlerzu). Jeżeli zapytacie mnie, dlaczego znów chcę wrócić do Płocka, odpowiem bez wahania – ponownie pochodzić po muzeum secesji. Wolno mi, nieprawdaż?