Na małej, malutkiej trzeciej scenie Powszechnego po trzech latach premiera. On, Ona i pies. Pies wabi się Febe i na szczęście widzom się nie pokazuje.
Od jakiegoś czasu nieśmiało tu wypisuję, że mamy w Warszawie bardzo dobrych aktorów, zazwyczaj (niestety, nie zawsze) niezłych reżyserów i przeważnie słabe teksty. Co po premierze Maciej Wojtyszko przekonywał, iż z każdego marnego tekstu można zrobić znakomite przedstawienie, ale użył argumentów, które do mnie nie przemawiają. Opowiadał o swoim starym widowisku, złożonym z tekstów zawartych w elementarzach i podręcznikach do nauki języka polskiego. Jakież to były perełki językowe! Jak znakomicie powiązane z czasami, gdy je czytano! Może były one niesceniczne, ale na pewno bardzo dobre.
Na szczęście „Febe, wróć” też jest tekstem dobrym. Oni – młodzi i ambitni, zajęci swą karierą, tak naprawdę żyjący w jednym domu, ale sobie obcy. Przerysowani, bardzo przerysowani, lecz chyba o to autorowi i reżyserowi (zapamiętajmy nazwisko – Adam Guziński) chodziło. I wystarczy pies przyjaciół, podrzucony na tygodniowe przechowanie, by yappi powoli zaczynali się zmieniać, by zaczynali zachowywać się nie jak zaprogramowane roboty, lecz jak ludzie, zwykli ludzie. I wystarczy, by Febe (czytaj „fibi”) uciekła, a świat, ich ustabilizowany świat wali im się na głowę. Zaczynają czuć, myśleć, przeżywać brak psa, który pozornie był dla nich obciążeniem, a w rzeczywistości zmieniał ich stosunek do siebie i innych.
Nie będę tu opisywał, jak szukali psa, z kim się spotykali. jest tu i zdrada małżeńska, jest i śmierć. On i Ona przejść muszą przez kolejne kręgi piekła, by zostać oczyszczonymi i by mogli rozpocząć prawdziwe życie.
Zapytałem Dominikę Ostałowską, grającą Helen, dlaczego w pierwszych scenach są tacy sztuczni, tacy nieprawdziwi… Dominika twierdzi, że tacy są bohaterowie, tacy naprawdę. Nie wiem, czy autor to miał na myśli. Na szczęście po pół godzinie akcja wciąga nas, aktorzy, grający na wyciągnięcie ręki, rozkręcają się i już jesteśmy z nimi, już staramy się myśleć o Febe (czytaj „fibi”) jako autentycznym uciekinierze, który gdzieś niedaleko szuka swoich państwa w pobliskim parku. I nawet nie przeszkadzają tak bardzo jak na początku niewygodne krzesełka.
Dominika i jej partner – Łukasz Gimlat – grają dobrze. Ale najbardziej mnie cieszy, że grają dobrą kameralną sztukę o nas samych.