W czasie premiery na widowni obsada kilku polskich seriali. Obsada radosna, czująca się jak u siebie w teatrze, swobodna, poddająca się grupce fotoreporterów, którzy potrzebują dużo zdjęć, by zapełnić łamy „Gali” lub „Vivy”. Celebryci. Tym razem warszawka tłumnie zapełniła Teatr na Woli – od redaktora Michnika poczynając na biznesmenie Niemczyckim kończąc. Ba, nawet znalazł się na widowni mój kolega M., którego ostatnio widziałem w Teatrze Roma sześć lat temu. Warszawka przybyła, bo premierę „Sióstr przytulanek” poprzedziła dobrze rozegrana w naszej prasie fama spektaklu skandalizującego, którego tekst na początku reżyser totalnie odrzucił, ale nieco później, gdy się zastanowił, postanowił jednak zrealizować.
Czym są „Siostry przytulanki”? Pozornie skandalem, ale poza witrażami Wyspiańskiego na scenie i kilkoma modlitwami nic tam zdumiewającego widza nie ma. Akcja toczy się w męskim klasztorze, do którego zapraszane są raz w miesiącu dwie panienki lekkiego całkiem prowadzenia. Autor, Marek Modzelewski, który wyszedł spod ręki Tadeusza Słobodzianka, wydaje się, że już dosyć doświadczony twórca, przekazuje nam kilka banalnych informacji. Że zakonnicy są mężczyznami i w związku z tym myśl o kobiecie nie jest im obca. Nawet w snach jawią im się rozebrane niewiasty. Że w kobiecie zakonik może się zakochać. Że nie można sprzeniewierzyć się zasadom i przysięgom raz złożonym – dwulicowość przynosi fatalne efekty. Że w zakonie trafiają się też (jak to w życiu) homoseksualiści. Że przeszłość zakonników jest bardzo różna a ich wcześniejsze doświadczenia z kobietam bywająi mało budujące. Że klasztor może być ucieczką przed światem, w którym wcześniej pełniło się rolę cynicznego drania. Że zło, jakie otacza człowieka, można zniszczyć albo niszcząc siebie (tu mamy przykładowe samobójstwo), albo uciekając (tu z klasztoru, jak to uczynił przeor). Itd., itd. Słowem – banał, podlany sosem wielkiej tajemnicy, jaką dla widzów (i dla autora także) stanowi powołanie.
Czy opowieść o dwóch prostytutkach, nazwanych przytulankami (mogą być urszulanki i karmelitanki, mogą być przytulanki), będzie nosić jakieś cechy uniwersalne? Jakoś nie za bardzo. Miłość, nienawiść, próba poznania problemów męskich zakonów. Nie, nic tam nie ma takiego, co świadczyłoby o Wielkim Skandalu. Ale także o Wielkim Przesłaniu czy Wielkim Dramacie. Dramacik, malutki, skromny dramacik malutkich ludzi. Prostota w treści i dosłowność w realizacji. I nic więcej.
2 thoughts on “Przytulanki na Woli”
Comments are closed.
Witam,
zgadzam się z ocena spektaklu, dla mnie, bardzo delikatną. „Dramacik” – bardzo trafne określenie, był płytki, na granicy dobrego smaku, bez żadnej głębszej myśli czy przesłania. Teatralny fast food, chała z dobrą reklamą. Postacie słabo określone, bez charakteru, głębszego wyrazu. Gra aktorów mierna, czasami miało sie wrażenie, że czytają tekst bez zrozumienia, zaangażowania w przedstawianą postać. W tej całej szarzyźnie aktorskiej wyróżniał się „ogrodnik” grany przez pana Mariana Kociniaka, no cóż stara szkoła. Podsumowując – strata czasu.
Też tak uważam, choć nieco się różnimy w ocenie gry aktorów. Panowie z „Montowni” są także znakomici.
pozdrawiam