Można przed widzami udawać bieg do swojej dziewczyny, trzymając w ręku pęk kwiatów. Można miotać się na scenie w różnorodny sposób, miotać się w szale miłosnym, na przykład czekając na Niego lub na Nią. Miotając różnorodnie. Nawet można wejść na budkę telefoniczną i leżąc na niej wygłaszać ważne kwestie na temat życia. Można prezentować długi miłosny pocałunek, długi, bardzo długi. Albo przez kilka minut mówić do publiczności „Kocham Cię”. Może te słowa z różną intonacją mówić czworo młodych aktorów. I niekiedy wybrany widz już ma na końcu języka odpowiedź: „Ja też Cię kocham”. Można wpaść do wanny, aby po chwili wydostać się z niej i wysłuchać, iż istnieje też miłość homo, że mężczyzna drugiemu mężczyźnie także może wyznać, że jest w nim zakochany. Można padać na ziemię – raz, drugi, trzeci…, siódmy…, piętnasty. Można zaplątać się we własne nogi i nie móc utrzymać się na nich. Można także grać niepełnosprawnego, który także jest zakochany, a w każdym razie tak może wydawać się widzowi. Można też być przenoszoną przez partnera w różnorodny sposób, trzymaną na rękach, na karku, do góry nogami, oplątaną wokól pasa… Można jęczeć, szlochać, śmiać się – można kochać.
Czego jeszcze nie można w znakomitej aktorskiej szkole ćwiczeń, gdzie tekst podawany jest wyraźnie, bo cała czwórka występująca na scenie ma znakomitą dykcję. Czego nie potrafią oni zrobić z własnym ciałem, poobijanym (widać to najwyraźniej u dziewcząt), zmęczonym i równocześnie zakochanym? Szkoła ćwiczeń, jaką nam przez dwie godziny funduje cała czwórka, jest najwyższej jakości. Potrafią oni wszystko, i nawet jeszcze więcej.
W Teatrze Dramatycznym prezentują „Fragmenty dyskursu miłosnego”. W programie można przeczytać: „[Zakochany] na scenie teatru tworzy rozsadzaną pragnieniem miłosną instalację ze strzępów myślowo-cielesnego dyskursu: archetypów, stereotypów, ikon gestów, rzędów słów”. Tak rzeczywiście aktorzy prezentują się na scenie. Pozostaje po wyjściu z teatru kilka myśli: „Ależ się zmęczyli”, „Czy rzeczywiście miłość to wielki obłęd?”, „I co oni mówili, co chcieli wyrazić słowami?”.
Może więc pójść na „Fragmenty” drugi raz, może jeszcze coś więcej tam było, a ja w wielkim zamęcie tego, co najważniejsze, nie zauważyłem? Nie wiem. A może o to chodziło, abym najważniejszego nie zauważył? Dylematy widza.
PS Dwa dni później byłem na przedstawieniu zatytułowanym „Versus – w gęstwinie miast”. Dramat według Brechta. Czworo młodych krakowskich aktorów (dwie dziewczyny i dwóch chłopaków). Reżyser – tak, ten sam – Radosław Rychcik (rocznik 1981). Czułem się, jakbym był na drugiej części tego samego przedstawienia! Roland Barthes ze swym dyskursem miłosnym i Bertold Brecht w gęstwinie miast pokazani tak samo, bliźniaczo. Te same ruchy, taka sama artykulacja, tak samo ważna rola ciała i zaprezentowana seksualność człowieka. Dobre przedstawienie, dobre. Ale czy kolejne dzieła młodego reżysera będą bliźniacze? Czy potrafi inaczej? Zobaczymy.