Staram się (po kilku latach przerwy) obejrzeć wszystkie interesujące przedstawienia Teatru Rozmaitości, który z konsekwencją odchodzi od swej nazwy na rzecz dwóch literek TR. Na przykład poszedłem przed tygodniem na „Disco pigs”, który właśnie schodził z afisza. Sztuki dla młodzieży i o młodzieży (niezłe „Lovv” i „Mp3″w Montowni) wymagają odrębnego omówienia.
Gdy więc okazało się, że wreszcie, prawie po trzech latach, można obejrzeć bardzo reklamowanego „Dybuka”, natychmiast postanowiłem pójść do „Konesera” i zobaczyć spektakl, który powstał w koprodukcji z Teatrem Współczesnym we Wrocławiu. Fakt – poszedłem w piątek, trzynastego. Sam sobie jestem winien. Bo co się okazało? Król jest nagi. Jeden z najlepszych polskich reżyserów – Krzysztof Warlikowski, świetni aktorzy, między innymi Cielecka, Celińska, Poniedziałek. Ciekawe miejsce wystawienia – hala fabryki wódek na Pradze. Jeden z najlepszych utworów dramatycznych, jaki powstał w języku jidisz Szymona Anskiego i jak zwykle dobry tekst Hanny Krall. I co? Nic.
Dybuk to „naga dusza”, zmora, duch. Dusza zmarłego, która nie może zaznać sρoczynku i szuka osoby żyjącej, aby wtargnąć w jej ciało. „Dybuk” Anskiego jest utworem przejmującym – duch zmarłego ukochanego wchodzi w ciało dziewczyny, która właśnie ma wyjść za mąż. Dramat to z jednej strony hymn do miłości (piękne fragmenty „Pieśni nad pieśniami”). Z drugiej strony prezentacja nieznanego już większości Polaków folkloru i obyczajów żydowskich. I co? I nadal nic. Nuda. Coś tam mówiący wielkiej hali aktorzy, których głos dochodzi do pierwszych rzędów. Statyczny, zupełnie nie wzruszający widzów teatr. Nie zmieni ogólnej oceny kilka świetnych scen oraz cudowna „bibilijna” animacja.
Cóż, trzeba będzie poczekać, aż „Dybuka” wystawi warszawski Teatr Żydowski. Może on będzie potrafłi tę sztukę właściwie zaprezentować.