Moja drużyna zuchowa nazywała się „Jeżyki”. Dlaczego tak? Wcale nie byliśmy w lesie i nie znaleźliśmy tam jeża, nie. Po prostu komendant hufca powiedział: – Róża miała taką drużynę i została po niej pieczątka. Weź pieczątkę a ja was zarejestruję jako „Jeżyki”. – I tak się stało.
To były piękne czasy. Niezapomniany kurs z Zuchowej Chałupie w Cieplicach (byłem jedyny z naszego hufca), pierwsze zbiórki z gromadką drugoklasistów, pierwsze wycieczki do Anina (kto pamięta góre Delmacha?), pierwsza kolonia zuchowa w Michałowicach koło Piechowic, pierwsze kontakty na szczeblu hufca z innymi takimi jak ja świeżymi „instruktorami”. Hufiec w rogatce grochowskiej. Czy ktoś z nas wyobrażał sobie, by nie być we wtorek w hufcu? Z jednej strony malutkiego domku wejście do Hufca Grochów, z drugiej strony do naszego Hufca Saska Kępa.
Wszystko w drużynie działo się jakoś normalnie, bez wielkich wstrząsów. Nasze dzieje wpisywaliśmy do wielkiej kroniki. Zdobywaliśmy sprawności, zuchy składały obietnicę. Ile ci najstarsi mają dziś lat? 56? 57? Niektórzy, jak Zbynio czy Leszek pozostali w harcerstwie dłużej, ale wszyscy, choć przez dwa-trzy lata, byli harcerzami. Wszyscy. Ciekawe, gdzie może być Zbyszek, co robi Krzysio? (Krzysio zasłynął w drużynie podkradaniem jajek u gospodarza w czasie kolejnej kolonii na Orawie). Grzesio (z rodziny słynnych architektów), Tomek (z rodziny słynnych lekarzy), a jak ma na imię „Gebcio”? Nie pamiętam. Zbynio był jedynym, któremu musiałem pomóc po złożeniu obietnicy. Rzecz w tym, że zuchy (była to wszak drużyna meska) musiały własną krwią w kronice odbić ślad palca. Wszystkim zuchom bez kłopotu udawało się wbić igłę w palec i „wytoczyć” kroplę krwi. Zbynio pracował nad swym kciukiem bez efektów – więc zabawiłem się w pielęgniarkę. I w kronice znalazł się odcisk jego palca. Gdy drużyna się rozwinęła, na zbiórkach było ponad dwadzieścia zuchów. Ale to już w drugim roku mojego bycia drużynowym.
Co tydzień dziesięć minut przed zbiórką miałem pod domem gromadkę chłopców – czekali na mnie i prowadzili do szkoły na zbiórkę. Nie, niemożliwe było spóźnienie się – zuchy znakomicie mnie pilnowały. Ale też nie miałem szans na odwołanie zbiórki.
Nigdy nie dorobiliśmy się totemu, nigdy nie mieliśmy skrzyni z naszymi skarbami. Ale zbiórki odbywały się, kolejne sprawności zuchy mogły sobie przyszywać do mundurków. Drużyna Ewy też była niezła, ale dziewczynki-zuchy to nie to samo, co chłopcy. Współpracowaliśmy, razem wyjeżdżaliśmy na kolonie…
To wtedy powstał w hufcu krąg drużynowych zuchowych „Praskie Świerszcze”. I przez kilka lat bardzo aktywnie, niezależnie od tego, co jeszcze w harcerstwie robiłem, w kręgu tym działałem. A byliśmy jednym z najlepszych kręgów w Polsce. Zwyciężaliśmy we współzawodnictwie kręgów w Warszawie, braliśmy udział w zlotach. Nie, o pracy „Świerszczy” powinienem oddzielnie napisać. I o kursach zuchowych, które prowadziłem. Efektem było pierwsze moje odznaczenie w harcerstwie – odznaka Ofensywy Zuchowej.
Piękne czasy.