Jak pokazać na scenie „Brata naszego Boga”? Utwór marny, napisany przez zdolnego amatora, który nie posiadał warsztatu pisarskiego i nie dane mu było współpracować z kimś w rodzaju Tadeusza Słobodzianka i jego Laboratorium Dramatu. Można utwór uzupełniac i rozwijać, aby niezbyt udane monologi oraz rozważania głównego bohatera – Adama Chmielowskiego (brata Alberta) weszły w cień, nie dominowały na scenie. Tak zrobili Paweł Aigner i Jan Prochyra – uzupełnili dramat (wybrane jego sceny) Karola Wojtyły w teatrze „Rampa” tekstami najwybitniejszego współczesnego poety katolickiego – Jana Twardowskiego i muzyką genialnego kompozytora Zygmunta Koniecznego.
I okazuje się, że droga dobrego młodopolskiego malarza Adama od pracowni sztuki i miałkich rozmów towarzyskich, przez próby poszukiwania sensu w życiu (pomaganie ubogim w Krakowie) aż do znalezienia celu w założonym przez siebie zakonie – ta droga staje się na scenie czymś drugorzędnym. Dominuje chóralny śpiew całego zespołu aktorskiego, przejmująco wykonującego „Litanię” księdza Jana. Przejmująco, bo także jest taka muzyka Koniecznego, w czasie słuchania której widzowi chodzą ciarki po plecach. Powstało jednolite, spójne widowisko.
W ostatniej scenie pojawia się stół-ołtarz z dominującym nad nim Bogiem-ojcem z witraża Wyspiańskiego. Brat Albert znalazł swe miejsce na świecie. Myśmy przeżyli kilka podniosłych chwil dzięki Twardowskiemu i Koniecznemu. Widowisko warte obejrzenia.