Jak zwykle przypadek – ni z tego, ni z owego święto pierwszomajowe spędzam w Gdańsku. Dawno już nie chodziłem po tym mieście bez planu, bez obowiązkowego zwiedzania, nie mając nic do załatwienia. Dlatego, jak zwykle przy takiej okazji, można napisać kilka drobnych zupełnie mało znaczących uwag.
Gdańsk jest coraz piękniejszym miastem, w którym zagraniczny turysta jest bardzo ważny. Gdy patrzę wokół – wszystko dla turystów. Sklepy, toalety, dziwne postacie do fotografowania w okolicach Neptuna. Pamiątki, w tym oczywiście z bursztynu, kupić można za złotówki, ale także za euro i dolary. Przelicznik mocno umowny, ale goście z Niemiec powinni i tak być zadowoleni. Bo wokół słychać najpierw język niemiecki, potem szwedzki i dopiero polski. Chyba że trafi się grupa dzieci kupujących okropne balony – wtedy oczywiście będą to nasze, polskie dzieci.
Z tymi dziećmi też jest różnie – siedzi obok duża polsko-szwedzka rodzina z czarnoskórymi dziećmi mówiącymi po polsku. Europa, po prostu Europa.
Ale, ale. Nie taka Europa. Są przecież w Gdańsku prawdziwi Polacy, niezgadzający się zaprzepaścić naszej wielowiekowej tradycji. Przechodzi więc przez cenrum miasta pierwszomajowy pochód grupy ONR-u, czy temu podobnej organizacji. jest ich grupka, skandują jakieś dziwaczne hasła. Przyszli i poszli. Na ulicach Gdańska dalej trwa nieustający festyn. Bliżej Złotej Bramy na chodniku siedzi dziewczzyna i pięknie śpiewa po angielsku jakieś renesansowe piosenki.
Obsługujący nas sprzedawcy lub kelnerzy są całkiem zakręceni. Ot, tłumaczę panience w hotelu, że nie musi mówić do mnie po angielsku. Przez chwilę obsługuje mnie po polsku i po chwili przechodzi na angielski. Nie wyobraża sobie, że w jej hotelu pojawić się może Polak. Takie życie.
Motława coraz atrakcyjniejsza – stateczki na Westerplatte i Hel mają świetną konkurencję. Piraci czy inni żeglarze? Bardzo mi się to podoba. Nie jest to oczywiście jakieś specjalne odkrycie, ale przypominam – dawno w Gdańsku nie byłem.
W centrum miasta wchodzę do dwóch kościołów – mariackiego i św. Brygidy. Jaka różnica! Zadbany, wypieszczony, z różnymi nieźle eksponowanymi pamiątkami kościół, którym zarządzał ksiądz Jankowski. I zaniedbany największy kościół w Polsce. Gdy się chodzi po kościele mariackim, ma się uczucie, że czas zatrzymał się w nim kilkadziesiąt lat temu. Taki piękny obiekt, który zwiedza każdy turysta, jest po prostu okropnie zaniedbany. I nikt mnie nie przekona, że właśnie trwa remont, że za rok będzie kościól piekniejszy, że nie ma na nic pieniędzy. Nie – przecież byłem kilka minut wczesniej w św. Brygidzie.
Piękne miasto Gdańsk.