Gdzieś przeczytałem, że to przedstawienie ma na celu pokazanie różnych sytuacji, gdy człowiek poświęca swoje życie dla innych. I gdy oglądałem „(A)pollonię”, cały czas miałem te słowa w pamięci. Tak, zaczęło się w prologu od Korczaka – najpierw obrazek z getta. Tam symbol – praca Wielkiego Wychowawcy z dziećmi, by ich dzień był takim „jak zawsze”, jak w czasach sprzed wielkiej zagłady. Zaprezentowane jest szkolne przedstawienie teatralne, które jednak ma wiele wspólnego z tragiczną rzeczywistością, bo to przedstawienie o marzeniach. A Korczak w efekcie poświęca życie swym wychowankom. „Pomoże dzieciom wspiąć się na najwyższy szczebel drabiny uczuć – na stopnie wagonu”.
A później różni bohaterowie – Ifigenia, Klitemnestra, Apollo, Alkestis językiem Eurypidesa, ale także współczesnym mówią o śmierci, i mówią o miłości, mówią o życiu. W różnych czasach, w różnych sytuacjach prowadzą dyskurs o najważniejszych problemach egzystencjalnych. Nawet gdy uczestniczą w teleturnieju, odpowiadając na proste pytania, o miejsce ulubionych wakacji i o tym, czy lubią teściową. Ot pytania egzystencjalne.
Pointą jest śmierć Apollonii, ratującej żydów, zamordowanej przez Niemców, Sprawiedliwej wśród Narodów Świata.
Wśród bohaterów najważniejsze są trzy postacie: Ifigenia, Alkestis i Apollonia. Pierwsza poświęcona dla dobra ojczyzny, druga oddaje swe życie za życie męża, trzecia ginie, próbując ratować kilkadziesiąt istnień ludzkich. Autor przedstawienia Krzysztof Warlikowski każe nam zastanowić się nad sensem tych śmierci. I czyni to bardzo interesująco.
Nie lubię długich, wielogodzinnych przedstawień. Ale tym razem nie narzekam. To, co nam pokazano (nawet monolog Costello – temu monologowi warto poświęcić odrębny felieton), nie nużyło. Może tu zasługa wspaniałej Renate Jett i jej piosenek – komentarzy, przerywników. piosenek dla Apollonii? Może scenografii – przestrzennej, ale połączonej z modnymi dziś projekcjami wideo? Nie wiem. Dobrze, ze Warlikowski, dyrektor teatru bezdomnego, stworzył to mądre, przejmujące widowisko.
PS Kusi, by dokonać pełnej egzegezy tytułu. Tylko że to byłoby bardzo banalne, aż za bardzo. Więc sobie darowałem.