Dziś trochę o wszystkim. Ale o sprawach ważnych.
O mikroskopijnej wielkości naszej organizacji warto cały czas i przy każdej okazji pisać. O tym, że w innych warunkach, przed drugą wojną światową, było nas ponad dwukrotnie więcej. O tym, że w harcerstwie nigdy nie będzie sto procent młodzieży, ale realne jest, by należał do harcerstwa co piąty uczeń, co dwudziesty student. O tym, że nasz wpływ na społeczeństwo (w odróżnieniu od wpływu w PRL-u) jest minimalny, że nie o tym myślał B.P. i Andrzej Małkowski, gdy – odpowiednio – tworzyli skauting i pierwsze drużyny skautowe na ziemiach polskich.
Tak, bylibyśmy jako ruch w zupełnie innej sytuacji, gdyby nie nastąpiło pęknięcie, gdyby nie powstał ZHR i ZHP’18. Gdyby druhowie (i druhny) przeczekali jeszcze kilka miesięcy, może rok, gdyby zobaczyli szanse na pozytywne zmiany we wspólnym, dużym jeszcze wówczas związku i z niego nie odchodzili. Ale to sie nie wróci, jak mawiają nasi bracia Czesi (oczywiście we własnym języku).
Lecz popatrzmy na sytuację, jaka jest dziś. Jaki byłby aktualnie hufiec, mój hufiec, gdybyśmy byli nadal razem? Na pewno byłaby to inna organizacja na szczeblu dzielnicowym. Nie dwukrotnie silniejsza, a wielokrotnie. Nikt by nie pytał: – A wy to skąd? (Uwaga, uwaga. Ku mojemu największemu zdziwieniu są rodzice, którzy, wyrażając zgodę na wstąpienie swego dziecka do ZHP, mówią: – Jeżeli bylibyście z ZHR, nie zgodzilibyśmy się. – To nowość, niespotykana w minionych latach).
Gdybyśmy byli razem, nasz hufiec liczyłby dziś półtora tysiąca członków. (Tyle jest nas łącznie). Na pewno w każdej szkole podstawowej i w każdym gimnazjum byłyby drużyny i gromady (czyli byłoby nas więcej – około dwóch tysięcy). I poziom „ich” i „nas” byłby wyższy. Tu jestem pewny.
Jedno byłoby może gorsze, tak zwane stosunki interpersonalne. Problemy, z jakimi spotkać się musielibyśmy w dużej organizacji, są nieporównywalne z mniejszą. Może więc mielibyśmy dwa hufce? A może trzy?
Jednak mamy hufiec, jaki mamy. Tysiącosobowy, z szansami na rozwój. Będziemy o tym mówić na zbiórce sprawozdawczej na początku listopada. Czego nam brakuje? Przede wszystkim lepszej kadry. Lepsza kadra to my – bardziej odpowiedzialni, poświęcający organizacji nieco więcej czasu, przestrzegający Prawa Harcerskiego na co dzień (to nas boli, bardzo boli). Bo nie ma tu podziału na „my” i „oni”. Jacyś my, będący wzorem, i jacyś oni, nieprzestrzegający reguł naszej wspólnej gry. I niech mi nikt nie opowiada, że bez piwa na kwaterce (pamiętamy, pamiętamy) lub na spotkaniu kadry kolonii zuchowej (brawa za decyzje podjęte przez komendantkę) dobrze bawić się nie da. Te zachowania są naszymi zachowaniami.
Czyli my możemy stworzyć z naszego obskurnego baraku przytulny hufiec (my, nie oni), to my możemy stworzyć świetne, lepsze od zuchowego, namiestnictwo harcerskie. My, po prostu my. I my poprawimy pracę szczepów (czyli drużyn) i my – członkowie konkretnych środowisk – będziemy chcieli poprowadzić samodzielne stacjonarne obozy, a nie podłączać się do innych organizatorów, czasem też (o zgrozo) z innego hufca. Znamy własne niedoskonałości, teraz należy z nimi stanowczo walczyć. A jeżeli walczyć nie chcemy? Czy przypadkiem nie ustawiamy się obok organizacji, czy nie przestajemy być jej członkami?
Jest nas za mało. Będzie więcej. Na ten temat niedługo napiszę.