Rzecz w naszych czasach niespotykana. 21-letni autor pisze dramat historyczny o jednym z naszych królów. Sztuka wystawiona jest w przez profesjonalnych aktorów, wyreżyserowana także w teatru zawodowym. Bo scena przy Olesińskiej staje się coraz bardziej nie prywatną inicjatywą Tadeusza Słobodzianka, tylko normalnym teatrem repertuarowym, który zdobywa sobie, fakt, że z pewnym trudem, dobrą markę wśród scen, nazwijmy to dla uproszczenia offowych.
Kibicuję Laboratorium Dramatu od pewnego czasu, Słobodzianek nazwał mnie ostatnio najbardziej wiernym widzem jego wysuniętej na Górnym Mokotowie placówki. Niech tak będzie, tylko raz zaprotestowałem, że to nie najtrafniejsza ocena – nieskutecznie.
Cóż, nie będę rozwodził się nad reżyserią „Obcego króla”. Jest kilka fragmentów wspaniałych, które Aldona Figura pieknie przedstawiła. Na przykład – na początku utworu wkroczenie do obozu królewskiego biskupa Oleśnickiego. Jak znakomicie Zdzisław Wardejn przebiera się ze zbroi rycerskiej w szaty duchowne! Albo ćwiczenie z arbuzami. Pomysł (na pewno nie nowy), by roztrzaskać kilka arbuzów w trakcie zabawy bronią – w czasie premiery bardzo mi się podobał. Niepokojący był tylko brak jakiegoś czytelnego sygnału, gdzie toczy się akcja kolejnej sceny i ile czasu upłynęło od poprzedniej. Bez zmiany dekoracji znajdowaliśmy się w różnych miejscach naszej części Europy. Dlaczego pani reżyser nie chciała nam czytelnie powiedzieć, gdzie jesteśmy w danym momencie? Nie rozumiem.
Rzecz jest warta obejrzenia – autor dość zręcznie pokazuje nam dylematy władzy – ufać sobie? kościołowi? przyjacielowi? Kto na młodego króla ma największy wpływ? Czy warto poświęcić się, aby rządzić połową Europy? Atakują króla Władysława różne siły. Akcja toczy się szybko. I wydaje się, że dramat jest dobrze skonstruowany – zakończy się śmiercią króla pod Warną.
Widz zastanawia się – kto zwycięży? Papiestwo? Król Władysław – senior? Biskup Oleśnicki? Zausznik królewski – człowiek niezwykle ambitny?
Toczy się więc akcja sprawnie, toczy się aż nagle… załamuje się. Zupełnie niespodziewanie. Cyryl Cyberski umieszcza bohatera w zaświatach (!) i w ten sposób niszczy znakomite wrażenie, jakie do tej pory o nim mieliśmy. Skąd tak dziecinny pomysł? Dlaczego konieczne było wprowadzenie zjaw i duchów? Nie rozumiem. Tak inteligentnie ukazano postawy króla, dylematy władzy i tu trach!!! Oglądamy Władysława Warneńczyka po śmierci! Na dodatek pojawia się kabaretowo zaprezentowany Kaligula! Bez sensu.