W Och-teatrze kolejna premiera – opowieść o Kubusiu Fataliście. Biegłem do teatru z radością, pamiętając staruteńkie przedstawienie (ile to już lat temu? najstarsi ludzie tego nie pamiętają) z Zapasiewiczem w roli głównej. W dodatku dla mnie była to pierwsza wizyta w nowym teatrze Krystyny Jandy. (Nie, nie mówcie, że nie wiem, iż formalnie szefuje tej scenie Maria Seweryn – wiem o tym doskonale). I jeszcze ta świadomość, że będę siedział z jednej z dwóch stron widowni – i nie wiadomo, czy z tej lepszej.
Za wystawienie Kubusia zabrali się aktorzy Teatru Montownia. Od lat są świetni. Od „Zabawy” i „Szelmostw Skapena” poczynając (pisałem o nich w tych zapiskach?) na „Kamieniach w kieszeniach” i „Utworze sentymentalnym na czterech aktorów” kończąc. Świetni aktorzy, z doskonałym warsztatem, bardzo dobrze potrafiący złapać kontakt z publicznością. Potrafiący w czasie jednego przedstawienia przeobrażać się, grając na raz kilka postaci. Do takiego przedstawienia (które przecież musi być rozbite na odrębne scenki i mieć wielu bohaterów) idealni.
Czym jest owa powieść Diderota? Wiemy – powiastką filozoficzną, w której autor ustami Kubusia Fatalisty tłumaczy nam, że wszystko jest zapisane w górze, równocześnie pokazując, że tak naprawdę wszystko zależy od nas – ludzi.
Inscenizacja „Kubusia” nie jest łatwa – przecież to dialogi nieukładające się w pełna akcję. Trudne do napisania z nich atrakcyjnego scenariusza. Ten w Teatrze Montownia jest ciekawy, cały czas powinniśmy więc być zaintrygowani, czym zakończy się przygoda tytułowego bohatera i jego pana. Bo my, widzowie, jesteśmy pełni dobrej woli, ale cóż z tego…
Przedstawienie ciągnie się niemiłosiernie, choć trwa dość krótko. Cóż z tego, ze zapisane coś jest w górze, jeżeli aktorzy nas nie bawią. Czy wynika to z opowieści erotycznych, które pozostają tylko opowieściami? A może z faktu, ze postacie mylą nam się (pisałem, że jeden aktor musi grać kilka ról) i w pewnym momencie staje się to nużące? A może z faktu, że aktor nie może grać wprost do widza, gdyż musi pamiętać, iż widz znajduje się nie tylko przed nim, ale i za nim? A może konwencja przebieranek, tak dobrze wykorzystana w „Kamieniach w kieszeniach”, już przestaje bawić?
Po wyjściu z teatru czułem się zmęczony, na pewno mnie widowisko ani nie bawiło, ani nie zmusiło do myślenia. No, ale, jak wiemy, wszystko zostało zapisane w górze. Tak być miało. Miało być wielkie rozczarowanie.