Dla jednych była panią Profesor od fizyki, dla innych panią Jadwigą, panią Jadzią lub po prostu Jadzią, ale dla wszystkich, którzy ją znali, osobą pełną dobra, uczciwości, radości życia, znakomitym pedagogiem „starej daty”. Teraz, po kilku od śmierci pokazano nam wszystkim – i tym, którzy ją znali dobrze, i tym, którzy przez kilka lat spotykali się z nią w pokoju nauczycielskim, wymieniając „dzień dobry” i prowadząc krótką wymianę zdań na temat naszych uczniów (do takich zaliczam się ja) i tym, którzy jej nie znali – pełne oblicze Jadwigi Wasilewskiej-Jantarowej, nauczycielki przez wiele lat związanej z warszawskim liceum im. Adama Mickiewicza. Okoliczność była prosta – przyjaciele z „Solidarności” zainicjowali i doprowadzili do odsłonięcia na szkolnym korytarzu tablicy ku pamięci osoby nietuzinkowej, jaką pani Jantarowa była. Cicha, skromna, nie narzucająca swych poglądów. Tolerująca, ba, wspierająca harcerstwo, co dla mnie było bardzo ważne.
W czasie uroczystości mówiono o niej jak o wspaniałej kobiecie, kochającej góry i swoją pracę, potrafiącej w latach pięćdziesiątych wyciągnąć klasę w okolice Suwałk, by tam obserwować pełne zaćmienie słońca (pojechali ciężarówką, przystosowaną do przewozu ludzi). Zaprezentowano jako jedyną nauczycielkę z Warszawy, która strajkowała w Gdańsku w roku 1980, jako aktywmą działaczkę „Solidarności”, zaangażowaną też w działalność samokształceniową. Aktywna członkini KIK-u, pracująca też charytatywnie. Nikt w czasie uroczystości nie wspomniał, co mnie utkwiło w pamięci, że długo po stanie wojennym zbierała w szkole odzież, by przekazywać ją potrzebującym.
Jednak wśród pięknych zdań, które padły w trakcie uroczystości, najważniejsze dla mnie było jedno. Absolwent liceum Mickiewicza i wychowanek pani Jantarowej zapytał: Ilu jest nauczycieli, do których po czterdziestu latach od zakończenia szkoły uczniowie przychodzą na imieniny?
Odpowiedzieć mogę krótko – niewielu. A do swojej Jadzi uczniowie po latach przychodzili. O czym to świadczy?
