Było to dawno, dawno temu, najstarsi ludzie tego nie pamiętają. Były to czasy, gdy każde środowisko harcerskie w naszym hufcu nie tylko organizowało obóz stały, ale także wędrowny. Nie, nie. Nie były to jeszcze te lata, gdy nasz szczep organizował latem trzy obozy wędrowne. Te lata przyszły znacznie później.
Właściwie to powinienem najpierw opowiedzieć o naszych plecakach (jeszcze nie wymyślono stelaży) i wpijających się, raniących nas paskach, o noclegach w stodołach (choć zazwyczaj w schroniskach), o kupowaniu denaturatu (tego popularnego na naszej wsi napoju nie brakowało, ale myśmy używali go w zbożnym celu – mieliśmy przecież kochery i coś ciepłego jadać trzeba, ba gotowaliśmy całkiem smaczne posiłki), o bąblach, czyli pęcherzach na nogach (jakież wówczas były buty, lepiej nie mówić). To lato można było nazwać w moim życiorysie czasem Ireny. Ale będzie o totemie Tomka.
Tomek – delikatnie mówiąc – nie był najlepszym harcerzem świata. Ale miał brata – drużynowego. Dobrego drużynowego, który się nim opiekował. I jakoś było.
Co wydarzyło się tamtego dnia? Co tak zdenerwowało Tomka? Nie pamiętam. Ale nasz nienajlepszy harcerz przez całą noc podobno rzeźbił swój totem z jednego pnia drzewa. I postanowił te dziesięć a może piętnaście kilogramów drewna wnieść na Baranią Górę. Dlaczego? Kto zrozumie duszę nastolatka?
Wszedł, wniósł, był z tego bardzo dumny. Zebrał stos kamieni i postawił swój totem na samym szczycie. Jedno zdjęcie, drugie. I wtedy na górę weszli turyści. Jedna grupa, druga. Odeszliśmy od totemu a oni zaczęli się fotografować. Zjedliśmy arbuza (ktoś tę zieloną kulę też musiał wnieść) i przyszedł moment (zawsze taki na górze następuje), że trzeba było zejść na dół. Tomek poszedł po swój totem.
Co nastąpiło? Awantura. Oburzeni turyści nie pozwolili Tomkowi zabrać totemu. Nie pozwolili. Nie będzie przecież niszczył czegoś, co zostało uwiecznione przez nich na zdjęciach! Nie będzie zabierał „ich” pięknego totemu!
Bo totem zaczął żyć własnym totemowym życiem. To już nie był totem Tomka, to był symbol Góry. I nic nie można było na to poradzić.