Uważniejsi czytelnicy tych zapisków wiedzą, że moje oceny przedstawień teatralnych są bardzo wyważone, spokojne i rzadko entuzjastyczne. Magia teatru, o której czasem piszę, jakoś mnie nie dotyka. Może to moja wina, a może teatrów… Jakoś nie umiem pojąć wielkości niektórych przedstawień nudząc się na nich koszmarnie.
Dlatego z wrodzonym sobie sceptycyzmem poszedłem na „Naszą klasę”. Bo cóż z tego, że tekst dostał tegoroczną nagrodę warszawskiej Nike, cóż z tego, że autorem jest sam mistrz Słobodzianek, od niedawna dyrektor Teatru na Woli, cóż z tego, że reżyserem jest tradycyjnie (u Słobodzianka) Ondrej Spisak. Ileż to razy byłem na widowisku, którego „przegapić nie moża” a okazuje się, że przegapienie go było jedynym rozsądnym rozwiązaniem.
No dobrze, gadu, gadu, czas płynie a ja nic jeszcze sensownego nie napisałem. Więc wyduszę z siebie opinię: obejrzałem przedstawienie wybitne, przejmujące i trzymające cały czas w napięciu. Obejrzałem przedstawienie przejmujące, trafiające do sumień widzów. Przedstawienie o nas – Polakach i o nas – Żydach, ale na tyle uniwersalne, że można powiedzieć, iż o nas – ludziach.
Narracja toczy się wolno, kolejne lekcje prezentowane przez klasę z pokolenia Kolumbów są opowiadane spokojnie, jakby beznamiętnie. Oczywiście – bicie jest biciem, strzał – strzałem a ślub – ślubem. Wszystko na swoim miejscu. Tylko klasa jest nietypowa. Z Jedwabnego, gdzie w czasie wojny Polacy zapędzili do stodoły i spalili 1600 Żydów. Wydarzenie znane, opisane, wielokrotnie skomentowane.
W klasie większość to Polacy. Będą oni rozgrywać swoje marzenia, być dobrymi z okrutnymi zarazem, miłymi i zwyrodnialcami. A w dramacie Słobodzianka Żydzi nie są lepsi. Jest ich mniej, na dodatek w czasie wojny większość ich ginie, ale gdy mogą odegrać się na swoich kolegach z klasy, czynią to skutecznie. Aż za bardzo.
Każda z kilkunastu osób jest bardzo wyrazista, jest reprezentantem jakiejś grupy krzywdzonej lub krzywdzącej. Najciekawsze to te, które z krzywdzonych stają się krzywdzącymi lub na odwrót. Historia się nie powtarza, ale kolejny wróg Polski stawia przed jej obywatelami kolejne niemoralne zadania. Nie zawsze wiążące się z mordem, czasem z ideologią – ot, na przykład po zajęciu w 1939 roku części Polski przez Związek Radziecki.
W klasie Tadeusza Słobodzianka uczniowie sprzed II wojny światowej dorastają a później starzeją się. Wszyscy, prawie wszyscy przegrali swoje życie. Przegrali na różnych etapach. Życie często dawało im szansę a oni czynili zło. Tak było prościej. Tylko jeden rabin Piekarz, który stracił w owej stodole całą, ale to calutką rodzinę będzie tym, który da życie ogromnej rodzinie, gdyż ma siedmioro dzieci, a te dzieci mają swoje dzieci, które też dzieci mają… Inni tej szansy nie będą mieli. Bo ten, co jest ponoć na górze na przykład dopilnował, by dwaj bohaterowie stracili tego samego dnia swych dorosłych synów.
Po zakończeniu przedstawienia aktorzy wychodzą na scenę na chwilę, byśmy mogli ich nagrodzić oklaskami. Pozostawiają nas z naszymi zasadami, normami, regułami postępowania. Czy jesteście jak uczniowie z „naszej klasy” – pyta nas Słobodzianek a każdy z nas musi indywidualnie we własnym sumieniu odpowiedzieć na to tak proste pytanie.
PS Na miarę Szekspira? Może nie mam racji, ale tak mi się wydaje.