Duża część kursu za nami. Już nawet zaczynamy o niej zapominać. Jak tam było w „Jędrusiu”? Ciepło czy zimno? Dobrze dawano jeść czy źle? I najważniejsze – nauczyliśmy czegoś kursantów czy też nie? Co nam się naprawdę udało zdziałać „za horyzontem”?
Pisanie na stronie ma swoje zalety – ot, każdy może ten tekst przeczytać. Ale ma jedną zasadniczą wadę – każdy może poczytać sobie ten materiał. Tak – to zaleta i wada. Nie mogę przecież do końca, jednoznacznie, ostro napisać o poszczególnych kursantach. Nie mogę, nie chcę wystawiać im stopni. Komuś piątkę, komuś trójkę? Nie przystoi. Na dodatek powinem dopisać kilka zdać o prowadzących zajęcia. Tu jest łatwiej, więc może od tego wątku zacznę.
Codziennie na wieczornym spotkaniu z zastępowymi sumowaliśmy dzień. Zastępowi opowiadali, jakie zajęcia, ich zdaniem, były najlepiej prowadzone, jaka wiedza i umiejętności przekazane w ciągu dnia będą im najbardziej przydatne w prowadzeniu gromady lub drużyny. I cóż się okazało? Były takie dni, gdy zastępowi chwalili kilka zajęć, doceniali kilku instruktorów. Bo w sumie było nieźle. Prawie wszyscy byli bardzo dobrze przygotowani, prawie wszyscy mieli konspekty, w trakcie zajęć wprowadzali różne formy aktywizujące. To cieszy. Gdy będziemy dokonywać końcowej ewaluacji kursu, mam nadzieję, że moje wstępne wnioski się potwierdzą.
A kursanci? To w większości bardzo doświadczeni harcersko młodzi ludzie. Od lat, od zuchów w organizacji. Dlatego o wielu sprawach rozmawia się z nimi łatwo. Pewien kłopot mają ci, którzy od niedawna są w harcerstwie. Dwa-trzy lata pracy nie wystarcza, by zdobyć takie doświadczenie, aby swobodnie czuć się na kursie. I z trudem pracowali ci, którzy nie przeszli przez dobrą harcerską szkołę w dobrych drużynach. Nic odkrywczego nie napisałem, ale nawet młodzi z kilkuletnim stażem okazywali się lepsi od starszych, ale ze stażem niedługim.
Na zakończenie tej części kursu przeprowadziliśmy (co jest już pewną tradycją) indywidualne rozmowy w „pokoju zwierzeń”. Tu każdy mógł szczerze powiedzieć, co myśli o perspektywie swej pracy z ZHP. Ale także o swej codziennej działalności. Oj, nasłuchaliśmy się, nasłuchaliśmy.
Dobrze, normalnie pracują gromady zuchowe. Właściwie można z relacji naszych przybocznych (bo oni przede wszystkim znaleźli się w gronie siedemnaściorga kursantów) wywnioskować, iż gromady rozwijają się, kadra też. Dziwne przypadki (50 zuchów na zbiórce) będą normowane (jeszcze chwilę i gromada będzie podzielona). Najmniejsze gromady mają szansę ma wzrost liczebny.
Za to w drużynach harcerskich dzieje się, oj dzieje. Metoda harcerska tu i ówdzie odeszła w niepamięć i prowadzone są zajęcia świetlicowe zamiast pracy harcerskiej. Przyboczni prowadzą zbiórki, a drużynowego widuje się od czasu do czasu. (Zachwyciłem się pracą przybocznej z II klasy gimnazjum, która organizuje zbiórki dwóm drużynom – harcerskiej i starszoharcerskiej, ale nie zachwycam się drużynowym). Przyrzeczenie harcerz składa (bo to taka tradycja!!!) po dwóch-trzech latach należenia do organizacji. Stopień młodzika zdobywa 15-latek. I tak dalej, i tak dalej. Rozmawiamy z grupą dwudziestu jeden kursantów. I w połowie drużyn występują jakieś horrory! Dlaczego utrwaliły się takie nieprawidłowości i nie sposób ich wyplenić?
Cóż – kurs trwa. Wizytujemy zbiórki, pracujemy dalej z kursantami. Blisko, za horyzontem, o wyciągniecie ręki są sukcesy. Napiszę o nich.