Listomasz przeszedł w miniony piątek do innego, może lepszego świata. Kolejny harcerz z „Trójki” nas opuścił. Wcześnie, za wcześnie – miał tylko 51 lat.
Tomek (piszę Listomasz, bo jedną z piosenek – o listonoszu – śpiewaliśmy jako piosenkę o Listomaszu) zwany był Magistrem. Magistrem matematyki. Bo Tomek ponoć nie opanował tabliczki mnożenia, nie mówiąc już o jakichś równaniach, całkach czy innych bryłach przestrzennych. Maturę z matematyki zdał cudem (a może ktoś mu pomógł? różne chodziły słuchy). Któregoś dnia na Saskiej Kępie zawisły ogłoszenia: „Magister matematyki udziela korepetycji”. I telefon Tomka. Śmiesznie było. Magister matematyki…
Ale Tomek był humanistą, był historykiem, uczestniczył w konkursach wiedzy o świecie współczesnym. Był genialny. Nic dziwnego, że studiował historię.
U nas był jednym z kilku młodych, świetnych instruktorów. Takich, którzy mogli poprowadzić patrol na rajdzie, zbiórkę, kominek. Zdobył stopień przewodnika. Pod koniec lat siedemdziesiątych poprowadził obóz wędrowny w Rumunii. Ja – szczepowy – byłem tam zwykłym członkiem. Wędrowaliśmy po Bukowinie, trafiliśmy do polskich wsi, oglądaliśmy prawosławne malowane na zewnątrz cerkiewki… Kawałek Siedmiogrodu, Bukareszt. To były niezapomniane przeżycia. Brak dobrych map, brak szlaków, brak przewodników. Kłopoty z wyżywieniem. I wszystko się udało.
Obozów – wspólnych – było więcej. Normalnej codziennej pracy – kilka lat.
Gdy skończył studia, zaczęły dochodzić o nim różne słuchy. Bo pracuje w MSZ. Jest dyrektorem departamentu – czy da sobie radę? Jest ambasadorem na Cyprze, ale ponoć nie mówi po angielsku. A jednak okazuje się, że mówi. Niedawno miał wypadek (z wpadką) w Kanadzie. Czy go wyrzucą z ministerstwa?
Tomek był świetny. Mówił o tym w katedrze przy Długiej jeden z jego ministerialnych przyjaciół. Dobry organizator, dobry kolega, dobry szef. No tak, tego nauczył się u nas.
Parki przecięły mu nić życia. Szkoda. Wielka szkoda.