Rozdawanie ulotek wyborczych to pasjonujące zajęcie. Nie dlatego, że pada deszcz, śnieg, wieje wiatr i człowiekowi żyć się nie chce. Nie… Zajęcie to pasjonujące, gdyż można w trudnych warunkach atmosferycznych usłyszeć, co o takim ja ja kandydacie na radnego ludzie myślą. Wypowiedzi są różne. Są babcie twardo uważające, że SLD to „komuna”, którą zabić na miejscu trzeba. Są babcie, które biorą ulotki, bo na kogoś z lewicy głosować będą, może wybiorą mnie. I trochę innych babć, o których napiszę innym razem.
Są też młodzi – ot, taki jak ten, z którym miałem możliwość zamienić kilka zdań w okolicach jednewgo z grochowskich kościołów. Mieni się ważnym, czołowym działaczem PiSu na południowej Pradze. Zacząłem więc do niego coś mówić o przyszłej współpracy, która nas czeka w samorządzie. Na co usłyszałem: – My z wami współpracować nie będziemy. I w ogóle znajdziecie się w więzieniu. Już jeden radny siedzi. I Jakubowska też. A z takim Golimontem wspólpracować się nie da.
I co tu na takie dictum odpowiedzieć? Dyskutować, że Golimont (nasz dosyć kontrowersyjny radny, nielubiany przez PiS) nie taki straszny, ma tylko znakomitą pamięć i wie, kto kiedy co robił. Wykorzystuje on swą pamięć oraz umięjętności retoryczne. Że Jakubowska nie była naszą radną i co ma piernik do wiatraka. Że to dobrze, iż ów radny siedzi. A to, że był niegdyś w SLD, jest faktem. Lecz dlaczego przy okazji mam siedzieć i ja?
Gdyby działacz chciał mnie słuchać, wytłumaczyłbym mu rzecz następującą. Dziś trwa kampania wyborcza, staramy się, by głosowało na każdego z naszych kandydatów jak najwięcej osób. Ale w radzie będziemy współpracować. Będziemy, bo poza interesem partyjnym, który widzi ów działacz, poza nienawiścią do SLD, która w nim tkwi, jest coś, co nazywamy interesem mieszkańców Warszawy. I przecież niespełna rozumu byłby radny, który będąc w opozycji głosowałby przeciw nowemu przedszkolu, nowym latarniom przy ulicy, boisku, pieniądzom na warszawskie teatry lub podwyżkom dla nauczycieli. Zawsze kluby związane z prezydentem miasta i kluby prezydentowi przeciwne jakoś się dogadywały. Najpierw w komisjach a potem na sesji. Jeżeli opozycja głosowała przciw (na przykład likwidacji jakiejś szkoły), to było wiadomo dlaczego.
Pracowałem aktywnie w komisji kultury i w komisji edukacji. Zadawałem tam dużo pytań, ponieważ przedstawicielom koalicji (czyli przede wszystkim PiSu) niektórych pytań zadawać nie wypadało. Oni musieli popierać swoich urzędników. A błędy i usterki miała pokazywać opozycja. I robiłą to. Doskonale tu rozumieliśmy się z dwiema paniami Grażynami – przewodniczącymi komisji.
Nie będą zdaniem pana działacza PiSu radni ze sobą współpracować? Bo im gorzej, tym lepiej? Nie. Radni są działaczami samorządowymi, więc dyskusje polityczne niech się toczą między politykami. A samorządowcy (choć należący do różnych partii) niech myślą, jak najlepiej rozwiązywać problemy Warszawę. Wszyscy radni. Razem.