Godz. 10.52. Mróweczka wsiada do autobusu 521. Piękna pogoda. Piękna perspektywa. W autobusie pusto, na ulicach pusto, na jezdniach też. Mróweczka cieszy się życiem.
Godz. 11.00. Jakiś kretyn w niebieskim busiku zajeżdża drogę naszemu autobusowi. Na pustej jezdni chce być staranowany. Kierowca ostro hamuje. Mróweczka z zainteresowaniem wsłuchuje się w charakterystyczne „bum”.
Godz. 11.01. Mróweczka niespodziewanie znajduje się trzy metry dalej, niż o 11.00, zdecydowanie bliżej kierowcy. Po chwili nad mróweczką pojawia się G. – Nie wstawaj, nie wstawaj! – Choćby chciała, i tak mróweczka nie wstanie. Obserwuje: plecak jest, okulary poleciały w świat, ale wróciły w zupełnie dobrym stanie, prawe ucho miazga, kapie z niego dookoła. Ale nic nie połamane. Nie jest źle.
Godz. 11.05. Wszyscy się uspokajają – zdrowi idą sobie, mróweczka siada na podłodze, kierowca zdziwiony ogląda brak przedniej szyby autobusu. Kolejno pojawiają się: dwie studentki medycyny (Polki z Norwegii), które widzą wypadek przez okno i zbiegają, aby nieść nam pomoc (nie spisują naszych danych), pan inspektor z Zakładów Komunikacyjnych (spisuje nasze dane), dwaj panowie policjanci (spisują nasze dane), panowie w karetce (nie tylko nas spisują, ale jeszcze się nami zajmują). Jedziemy – mróweczka i jeszcze dwóch poszkodowanych – do szpitala na Lindleya – na oko dwieście metrów. Tam jeszcze raz albo dwa razy nas spiszą. Dobrze mieć ze sobą dowód osobisty.
Godz. 11.25. Mróweczka leży na leżance w izbie przyjęć i czeka, aby ktoś się nią zajął. Przychodzi pani pielęgniarka i mierzy ciśnienie. Czy 160/80 to nie za dużo? Normalnie górna to 125. Można umyć ręce, takie nieco zakrwawione. Tylko jak na glinianych nogach dojść do umywalki?
Godz. 11.40. Przychodzi pani doktór. Uzgadniamy, że ani Ona, ani ja nie chcemy tam być. W szpitalu. Żebra w porządku, nogi w porządku, serce wspaniale pracuje. Mróweczka jednak dostała w główkę, prawie nie chodzi. Nie jest łatwo być mróweczką.
Godz. 12.10. Mróweczka jedzie karetką do innego pawilonu na tomografię komputerową. Wsuwają jej głowę do rury i każą zamknąć oczy. Potem wysuwają, i znów wsuwają… Okazuje się, że komputer nie współpracuje. Więc trzeba mróweczkę wsuwać i wysuwać. Czemu nie?
Godz. 13.00. Początek znoszenia jajka. Nic się nie dzieje. Czekamy. A w szpitalu nie ma laryngologa, który rozwalone ucho zszyje. Po prostu nie ma.
Godz. 13.30. Jajko mróweczka znosi dalej. Nic się nie dzieje.
Godz. 14.00. Dlaczego nie ma wyników tomografii? Ale jest całkiem odkrywczy pomysł – zostanę zawieziony do szpitala w Międzylesiu, tam jest laryngolog, to mróweczce zszyje uszko.
Godz. 14.30. Dlaczego nie ma wyników tomografii?
Godz. 15.00. Tym i owym mróweczka przekazuje informację, że dostała w główkę i w uszko.
Godz. 16.00. Wreszcie jest wynik badań. Trzeba iść na chirurgię szczękową. Bo szczęka nieco uszkodzona.
Godz. 16.30 (ale pada!). Pan doktor od zniszczonych szczęk zajmie się moim uchem! Co za ulga.
Godz. 17.00. Ale boli! Trzeba znieczulić to koszmarne ucho. Jeden zastrzyk, drugi, trzeci… Jeden szew, drugi, trzeci, czwarty… Czwarty zastrzyk, piąty. Dwudziesty szew, dwudziesty pierwszy, dwudziesty drugi… Przy okazji z panem doktorem prowadzimy miłą konwersację.
Godz. 17.40. No i już po wszystkim. Pomalować ucho na brązowo, zrobić piękną opaskę na głowę, wziąć papiery. Umówić się na kolejne spotkanie.
Godz. 18. 00. Mróweczka zamawia taksówkę. Uff! Siedem godzin w szpitalu.
Godz. 18.15 (w taksówce). Czy ten felieton nie powinien nosić tytułu „Jak ćwiczyć cierpliwość?”.