Mój Ulubiony Bank (MUB) żartuje sobie ze mną a mnie wcale nie jest do żartów. MUB chce mnie naciąć na 75 złotych oraz 30 złotych opłaty dodatkowej, co świadczy o tym, że MUB chce zrezygnować z dalszej współpracy ze mną. Opuszczę więc (z żalem) MUB. W efekcie MUB straci klienta. Czy o to chodzi?
Co się stało? Wczoraj odebrałem przesyłkę poleconą nadaną przez MUB. Otwieram kopertę i myślę „dostałem zaproszenie na bankiet z okazji 15 rocznicy pracy banku”, „chcą mi zaproponować specjalną, bardzo korzystną lokatę”, bo jak inaczej bank ulubiony ma być moim ulubionym, jeżeli nie będzie dbał o klientów (czyli mnie), troszczył się o nich, dopieszczał i chwalił?
Czytam jednak list z MUB i oczom nie wierzę. Świat stanął na głowie! Dostaję od Bardzo Ważnego Działu MUB ostatnie i ostateczne już ostrzeżenie – jak Pan, panie A.C., nie wpłaci na nasze konto 75 złotych, to Pana zlicytujemy, oddamy do sądu, komornika i ogłosimy osobą nieodpowiedzialną. I Pan, panie A.C., ma na to 14 dni, żeby nam nasze (twierdzi MUB) 75 złotych oddać.
Nic nie rozumiem. Spociłem się z wrażenia. Przecież od MUB nie pożyczałem 75 złotych! Przecież płacę za moje konto, za moją kartę, za wszystko, co MUB chce. Dlaczego więc teraz mam płacić jakieś pieniądze bankowi? I ten komornik nad moją głową. Oj, niedobrze. Trzeba to wyjaśnić.
Próby kontaktu telefonicznego spełzły na niczym. W centrali nikt nie odbiera, w oddziale nikt nie odbiera, infolinia jest niekompetentna i mnie spławia, doradcy finansowi telefonów nie odbierają a jedna pani, która przypadkiem wzięła słuchawkę do ręki („Dzwoniło na biurku kolegi…), i tak mi nie pomoże.
Cóż, jadę do MUB. Moich 75 złotych nie daruję! I jeszcze 30 zł za wysłanie mi ostatniego i ostatecznego ostrzeżenia (nie, nie myślcie, że były jakieś wcześniejsze – po prostu MUB przysyła ostatnie i ostateczne, straszy i przeraża, bo myśli, że mu wszystko wolno).
W oddziale przerażenie. Nie byłem pierwszy. Pani K. wyjaśnia: – Proszę Pana, Pan ma u nas konto dolarowe, kiedyś to konto nic nie kosztowało, ale od jakiegoś czasu trzeba płacić za nie 5 złotych miesięcznie. Przysłaliśmy nowe wysokości opłat. A Pan (to znaczy ja) nie płaci. I zebrało się 75 złotych.
Piękna sprawa. Na koncie nie ma ani grosza. Nigdy nie było! Konto jest tylko numerem, o którym nie pamiętałem, że go mam. Ot, pewnie kiedyś któraś z pań w okienku zaproponowała mi „Mamy takie bezpłatne konta walutowe, niech Pan sobie założy”. I pewnie nie miała świadomości, że moje „tak” doprowadzi do ewidentnego nadużycia ze strony banku.
Bo gdybym dostawał wyciągi (bo pewnie za nie płacę, to znaczy nie płacę, ale zdaniem MUB płacić powinienem), to bym wiedział, że muszę natychmiast fikcyjne konto zlikwidować. Gdyby pani doradczyni finansowa z MUB zadzwoniła do mnie (a numer telefonu ma) i powiedziała, że nie płacę, konto bym zlikwidował. Gdybym po kwartale niepłacenia dostał ostrzeżenie, że jestem winien bankowi jakieś pieniądze, uczyniłbym to samo – konta by nie było. Fakt, też nie chciałbym zapłacić ani grosza, ale droczylibyśmy się z MUB o inną sumę. A tu bystry MUB, mając mnie za naiwniaka (i słusznie) czeka dwa lata, zbiera sobie większą sumę (całe 75 złotych) i łupie mnie pismem z komunikatem, że mnie zlicytuje.
Zastanawiam się, czy dla banku klient to człowiek, czy numer konta. Gdyby w MUB traktowano mnie jak człowieka, do tego incydentu by nie doszło. Przecież ktoś popatrzyłby na wszystkie moje konta i stwierdziłby, że nie opłaca się z powodu 75 (plus 30) złotych tracić mnie i moich złożonych w banku środków. Ale dla MUB jestem numerem i dlatego nasze drogi prawdopodobnie się rozejdą. Szkoda.