Powoli dochodzę do siebie – dziesięć dni po wyborach. Więc to już koniec? Nie będę już głosował „za” lub „przeciw” w czasie posiedzeń Rady Warszawy? A no nie będę. Przyznam – szansę miałem znikomą. Po pierwsze musiałoby na naszą listę głosować około 20 procent mieszkańców Pragi Południe. A głosowało znacznie mniej. Po drugie musiałbym osiągnąć drugi wynik na naszej liście. A miałem trzeci. O 75 głosów mniej od Joli, która nie tylko była przede mną na liście, ale miała też większe poparcie.
Czy więc te wybory były dla mnie klęską? Nie, naprawdę nie. Moi koledzy ustawili mnie na liście w samym środku stawki – na szóstym miejscu. Z takiego miejsca się nie wchodzi. Ocenili mnie tak, jak ocenili – ich strata. I głosowało na mnie ponad 1600 osób. Przed czterema laty, gdy też miałem trzeci wynik (tak jak teraz – po „pierwszym” i po pierwszej kobiecie na liście), głosowało na mnie prawie tysiąc osób. Czyli tym razem miałem o około 650 głosów więcej. Źle? Dobrze, naprawdę dobrze.
Bardzo jestem tym wszystkim osobom wdzięczny. Obiecuję – nie zaginę. Napisałem krótki, realny program wyborczy. Pomimo tego, że nie będę członkiem Rady Warszawy, postaram się, aby był on zrealizowany. Chyba, że prezydentem Warszawy zostanie pan Marcinkiewicz. Wtedy będzie mi trudno, bardzo trudno. Obiecuję jednak rozliczyć się przed moimi wyborcami za cztery lata.