W misji ZHP – tekście krótkim i dobrze oddającym istotę naszej organizacji (misją jest wychowywanie młodego człowieka, czyli wspieranie go we wszechstronnym rozwoju i kształtowaniu charakteru przez stawianie wyzwań) – mowa jest o wyzwaniach – ustawianiu poprzeczki jak najwyżej i, rzecz oczywista, przeskoczeniu przez nią z sukcesem. Lecz jeżeli tak ważne są wyzwania, jakie stawiamy przed harcerzami, to czy nie tak samo ważne powinny być te, jakie stawiamy przed sobą? Mamy wszak być wzorem dla harcerzy. Ba, w rzeczywistości tym wzorem zawsze jesteśmy. Na dobre i na złe. Na nas ci młodzi ludzie patrzą z uwagą i chcą być tacy jak my. A więc stawiamy przed sobą wyzwania czy nie?
Przypomina mi się obóz naszego szczepu sprzed lat. Obóz „Trójki” nad Łaśmiadami. Kilkadziesiąt harcerek i harcerzy. Najmłodsi mają 15 lat. Prawie dziesięć zastępów i my – kadra. Komendant, zaopatrzeniowiec, magazynierka, oboźny, szefowa kuchni… Razem zebrał się niezły zastęp.
Czasy były nieco inne, budowaliśmy kuchnię polową, taką z cegieł. Gotowaliśmy sami – od początku do końca. Nie mieliśmy kucharki lub mamy, która by nam pomagała. Oczywiście była z nami instruktorka – owa szefowa kuchni, która kuchnią się opiekowała, bo ktoś zastęp służbowy musiał ogarniać. W kuchni paliliśmy drewnem, nie zawsze było suche… Na wszelki wypadek kupowalismy tonę węgla – gdyby drewno się nie paliło, zawsze można było liczyć na węgiel. Długo opowiadać.
Teraz będzie o stawianiu przed sobą wyzwań. Chcieliśmy w zespole kadry obozu pokazać, że cały nasz szczep powinien brać z nas przykład i zdecydowaliśmy, że poza wykonywaniem codziennych obowiązków będziemy pełnić służbę jak każdy z zastępów. Bo oczywiste było, że normalnie wstawaliśmy na gimnastykę i normalnie razem ze wszystkimi harcerzami szliśmy spać. Bo jak inaczej pokazać naszym wychowankom, że mamy takie same prawa, tylko więcej obowiązków, jak inaczej udowodnić, że poranna rozgrzewka jest potrzebna wszystkim, nie tylko młodzieży?
Postanowiliśmy, że będziemy jak pozostałe zastępy pełnić słuzbę i w kuchni, i wartowniczą. A więc ja – komendant i moja kadra co kilka dni po niedospanej nocy wstawalismy o szóstej rano i przygotowywaliśmy śniadanie, a później obiad, zajmując się przecież równolegle całym obozem. Zaopatrzeniowiec musiał być w dwóch miejscach naraz – w obozie i w Ełku, gdzie były robione zakupy. Dla nas wszystkich było to autentyczne wyzwanie. Bo przecież nie tylko normalnie gotowaliśmy, ale musieliśmy pokazać, że jesteśmy lepsi od harcerzy, że gotujemy smaczniej i punktualniej. Nie bez kozery napisałem powyżej, że w naszej kuchni podstawowym materiałem było drewno. Poranne rozpalanie był to swoisty rytuał, a utrzymywanie właściwego płomienia w czasie deszczu była to wielka sztuka. Do dziś pamiętam, jak w naszej kuchni przygotowywaliśmy gołąbki dla całego obozu. Zrobienie ich dla rodziny nie jest sztuką, ale dla około osiemdziesięciu osób – zadanie, które nas prawie przekroczyło. Prawie przekroczyło, bo gołąbki były pyszne.
Nie miejsce tu na opowiadanie, ile wysiłku kosztowało nas bycie takim „zwykłym” zastępem. Wierzcie, że bardzo wiele. Ale byliśmy dumni z siebie. I nasi harcerze z nas.
Gdy patrzę dziś na kadrę naszego hufca – wstającą na chwilę przed apelem (z wyjątkiem osoby prowadzącej gimnastykę), kadrę, która nie ma na obozie własnej miski i łyżki, której nie chce się zmyć naczyń po zjedzonych posiłkach i podrzucającą je do umycia zastępowi służbowemu, gdy widzę bałagan w kadrowym namiocie (a ta sama kadra wymaga, by harcerze mieli u siebie porządek). Gdy patrzę na te „wyzwania”, myślę sobie, że przed laty mieliśmy inne harcerstwo, o którym można dziś tylko marzyć.
Nie, nie chciałbym dziś, aby kadra pełniła w obozach służbę wartowniczą. Ale chciałbym, by zawsze była autentycznym wzorem dla harcerzy. Autentycznym. Aby stawiała wyzwania przed wychowankami, ale stawiała też wyzwania przed sobą.
PS Tekst ten jest nieco zmodyfikowaną wersją felietonu, który zamieściłem w grudniowym numerze naszego hufcowego miesięcznika „Praski Świerszcz”.
Drogi Adamie, a czy to, o czym napisałeś to przypadkiem nie jest nasze dzieło? Wszak byliśmy/prawie/ wszyscy przy wyrastaniu dzisiejszej czołowej kadry harcerstwa. Byliśmy przy kształtowaniu się Ich harcerskiej obyczajowości….Nie chcę być złośliwy, ale np. na centralnych akcjach kształceniowych wspaniali instruktorzy /naprawdę/ nie umieli się „ogarnąć”. Zostawali w zbałaganionych pokoikach hotelowych, a nie w obozach, zupełnie nie potrafili zorganizować swego czasu, „ratując” program dzień i noc……( Ach wszystko się waliło!) Pamiętam pewien obóz kształceniowy, gdy zostałem sam jeden w namiocie….Może gdyby na przykład wtedy autorytet Twojej „polowej redakcji” zaistniał w….polu na nie na pięterku / przepraszam za ten „szczyp” – u Was w pokoju nie było bałaganu) to byłoby inaczej, tak jak na Twoim obozie…A ja miałem identyczne pomysły w Be Esie
Ależ Piotrze, w moim nienajgorszym hufcu, w którym działają bardzo dobrzy instruktorzy, jak w każdym środowisku są pewne niedoróbki. Nazywamy je prostacko dziadostwem. Zwracam na to uwagę nawiązując do dawnych czasów dla młodych będących prehistorią.
Przed laty nasza służba była dla nas autentycznym wyzwaniem. Dziś wszystko jest łatwe, proste, przychodzi nam bez trudu. I to jest jeden z kłopotów współczesnego harcerstwa. O tym powinniśmy pisać.