Wymarzony dramat współczenych czasów. Oto Ona – piękna dziewica i On – typowy władca (ściślej – zastępca władcy), który tylko pod jednym warunkiem uwolni Jej brata z więzienia. Warunek jest jednoznaczny – piękna panna musi zostać kochanką władcy. Jeżeli mu ulegnie, brat zostanie wypuszczony na wolność, jeżeli nie ulegnie – brat straci głowę. Namawia więc braciszek swą siostrzyczkę, aby pohańbiła się i zachowała dzięki temu go przy życiu.
Całą intrygę przed laty wymyślił Szekspir, a nie współcześni posłowie Samoobrony. I wszystko to pokazuje Teatr Powszechny, a nie nasze liczne stacje telewizyjne. O co chodzi? To tak historia może się powtarzać? To dzisiejsi państwo radni i posłowie czytują mistrza ze Stratfordu a później w życiu odgrywają te same wątki? Na małej scenie teatralnej aktorzy recytują swe role, a my mamy w pamięci wydarzenia ostatniego tygodnia. Ową Annę K., która uległa swoim „władcom”. Ba, dorobiła się przy okazji kolejnego dziecka.
W „Miarka za miarkę”, bo o ten dramat Szekspira chodzi, też mamy dziewczynę w ciąży. Lecz ona kocha swego wybranka. Inne czasy, inne obyczaje.
Anna Augustynowicz wyreżyserowała spektakl, rozsadzając aktorów na oświetlonej widowni. Ocierają się oni o nas – widzów, grają w naszej bezpośredniej bliskości, patrząc nam w twarze. Grają ostro, podając tekst częściowo jak w codziennej rozmowie, częściowo patetycznie i podniośle. Ani na chwilę nie mamy zapomnieć, że jesteśmy w teatrze, że to tylko konwencja, a całośc jest ponurym żartem.
Dopiero po wyjściu z teatru ponawia się refleksja – przecież to jest samo życie! A kobieta tylko ciągle pozostaje przedmiotem w męskim świecie – Szekspira i naszym.