„Laboratorium dramatu” prezentuje w ramach przeglądu w salce na Olesińskiej kolejne swe dokonania. Wczoraj „Koronację”. Po spektaklu rozmowa widzów z autorem, reżyserem, aktorami. Moderatorem jest Adam Michnik, jak o sobie powiada – „homo politicus”. – Miało być o tym, jak syn morduje ojca, a jest o przeciętnej polskiej rodzinie i jej kilkorgu znajomych – stwierdza z pewnym zażenowaniem pan Adam. I ma rację. Bo mąż zdradza żonę, bo żona nie sprawdza się w łóżku, gdyż wychowywała się w moherowym środowisku, bo siostra męża w Ameryce, bo ojciec jest nadopiekuńczy a kumpel ze szkoły to nieudacznik. A kochanka, z którą nasz bohater chciałby na stałe związać życie, okazuje się, że wybiera innego. Rzecz na pograniczu kiczu z „królem” – alter ego, głosem wewnętrznym bohatera na scenie. Trochę tam wątków z polskich seriali, trochę pomysłów z Gombrowicza. Więc dlaczego przedstawienie wzbudza tak wielki entuzjazm widzów, nawet niektórzy z nich przyznają, iż byli na „Koronacji” po raz drugi lub trzeci…
Ktoś powiedział: – To nasz obraz, my tacy jesteśmy, słabi, niedojrzali, nie potrafiący ze sobą rozmawiać, nie interesujący się tymi, którzy są obok nas. – Pewnie miał rację. Wracamy do domu, oglądamy się w lustrze, patrzymy na własne odbicie i optymistycznie mówimy do siebie: – Tamto to teatr, a w życiu jest inaczej. Trochę inaczej. – Jednak widzowie twierdzą, aktorzy też, iż polska rzeczywistość jest właśnie taka, jak na scenie i czyjkolwiek optymizm jest przedwczesny.
Na dodatek autor nas zasmuca. Buduje dla nas zakończenie z przesłaniem. Ojciec umiera na zawał po jego śmierci ojca, gdy wydawałoby, się mogłoby nastąpić oczyszczenie, swoiste katharsis, rodziny na scenie i nas – widzów – wszystko zostaje po dawnemu. Bezradni domownicy stają przy zwłokach i nadal, jak widzimy, każdy z nich będzie dzieckiem podszyty. Każdy z nas.