Nie, tytuł nowej komedii wystawianej, a jakże, w Teatrze Komedia kończy się: …pół sercem. Jednak reżyser robi dużo, byśmy poczuli się w atmosferze lat pięćdziesiątych ubiegłego stulecia, by w uszach zabrzmiał tytuł filmu z Marilyn Monroe, a sama gwiazda (a właściwie jej sobowtór) pokazała nam się w charakterystycznej białej sukni, podwiewanej od dołu zwykłym polskim wiatraczkiem.
Akcja, jak to bywa w takich sztuczkach, prościusieńka, polegająca na ciągłych przebierankach dwóch młodych i przystojnych aktorów, którzy w bardzo brzydkim celu postanawiają przebierać się za kobiety. Bo owi sceniczni aktorzy od pewnego czasu jeżdżą po Ameryce, wystawiając kawałki z Szekspira. Celem przebieranki są oczywiście pieniądze, ale aktorzy tak uroczy, że zakochują się w nich dwie dziewczyny (w jednym przypadku można nawet powiedzieć o miłości lesbijskiej…), a pozostali dwaj pretendenci do ręki jednej i drugiej miejscowej piękności nie są tak mili i zabawni. W sumie komedia pomyłek z zabawnymi dialogami i kilkoma dobrymi pomysłami reżysera. Dobrze zagrana, ale w tym teatrze to norma. Przypomina oczywiście „Jeszcze jednego do puli”, tylko w tej sztuce, grane także w Komedii męczyć się z przebieraniem musi Jerzy Bończak.
To druga premiera w tym sezonie po zmianie kierownictwa teatru. Po średnio udanych „Songach” (bilet już „tylko” 95 złotych), które zapowiadały zmianę repertuaru, „Pół żartem…” jest powrotem do dawnego repertuaru. Sprawdzonego i oczekiwanego przez publiczność. Zastanawiam się jednak, czy dyrektor Dutkiewicz po został mianowany szefem Komedii, by było w niej nadal „Goło i wesoło”. W marcu „Mąż i żona” Fredry, a więc polska klasyka. Zobaczymy, czy taki repertuar się tu przyjmie.