Było to dawno, dawno temu. Latem 2003 roku. Grupa wędrowników z całej Polski udawała się na zlot roversów do Portugalii. Jako że kilkunastoosobowym zespołom ktoś musiał kierować, postawiono na czele naszej reprezentacji druha harcmistrza – młodego, sympatycznego, władającego językami, członka władz naczelnych ZHP. komendanta hufca. Postawiono na czele najlepszego z najlepszych. Najlepszy z najlepszych wziął się do pracy, pomagała mu w tym żona, też instruktorka – załatwił transport do dalekiego kraju. Załadowali się nasi harcerze do mikrobusa, wzięli też nieco sprzętu pionierskiego jednego ze środowisk i pojechali. Podróż upływała im sympatycznie, raz tylko policja zatrzymała mikrobus i kazała płacić mandat za jakieś przekroczenie drogowe. Pech, najlepszy z najlepszych siedział za kierownicą.
I felietoniku tego by nie było, gdyby nie pech kolejny – mikrobusik stanął pod Madrytem i już dalej nie ruszył. Najlepszy z najlepszych się nie przejął: – Zabierzcie, co wam jest najbardziej potrzebne, pojedziemy inaczej do Lizbony, a mikrobus następnego dnia do nas przyjedzie – powiedział druh harcmistrz do harcerzy. Zostawili więc harcerze sprzęt, buty, jedzenie, kosmetyki i latarki. Nawet jakiś wokmen też został. Zabrali, co najważniejsze i pojechali… Na zlot się spóźnili, ale cóż tam. Zlot był znakomity. I wszystko byłoby świetnie, gdyby nie brak sprzętu, kosmetyczki, butów, gitary i wielu różnych przedmiotów, które nie dojechały. Mikrobus był i się z rzeczami harcerzy zmył. Pozostał najlepszy z najlepszych harcmistrz, który owszem, podróż z Lizbony do Polski harcerzom autobusem rejsowym zorganizował.
A później zaczęło się oczekiwanie na sprzęt i rzeczy. Oczekiwanie tygodniami i miesiącami. Pisanie do druha harcmistrza, dzwonienie, pisanie. I nawet po kilku miesiącach część zagubionych przedmiotów do Warszawy druh najlepszy z najlepszych przysłał! Przysłał i obiecał, że dośle resztę. I co? I do dziś nic. No jeszcze było pisanie, proszenie, uzgadnianie… Bez efektów.
Bo okazało się, że druh ten (powtarzam, członek władz naczelnych ZHP) nie podpisał umowy (nawet małego świstka na piśmie) z firmą transportową, że przez miesiące nie mógł z tą firmą się skontaktować, że mikrobus nie był ubezpieczony. I że obiecywał, iż zagubione przedmioty już wysyła do Warszawy. Bo okazało się, że najlepszy z najlepszych najlepiej potrafi obiecywać i ręką nie chce ruszyć, aby rzecz wyjaśnić do końca i ostatecznie załatwić. Zupełnie go nie interesuje, że polecił harcerzom zostawić w mikrobusie prywatne rzeczy (sprzęt pionierski środowiska harcerskiego także) i od tego momentu stał się odpowiedzialny za to, co dalej z tymi rzeczami się dzieje.
Dziś druh ten miedzy innymi bada, czy jedna z jednostek harcerskich prawidłowo prowadziła inwestycje, bada finanse Związku. Jakie moralne prawo ma ten najlepszy z najlepszych zajmować wysokie stanowiska w naszej organizacji, jeżeli doprowadził, iż przez niego harcerze ponieśli duże straty i tych strat nikt im nie pokrył? Czy można zajmować się sprawami całej organizacji, jeżeli samemu jest się „najlepszym z najlepszych”?
Dziwną mamy zaiste organizację.