Rozgorzała w ubiegłym tygodniu dyskusja o maturzystach bez matury, czy też maturze, którą się zdaje, choć się jej w rzeczywistości nie zdaje. Wszystko za sprawą wyroku Trybunału Konstytucyjnego.
Przy okazji – spodobał mi się pan Rzecznik Praw Obywatelskich, który wyraża swe opinie konkretnie, sygnały, jakie od niego odbieramy, są zupełnie poprawne. Cieszy mnie, że stara się dorównać swym wielkim poprzednikom.
I w tej dyskusji nie miałbym nic do dodania, bo wszystko jest jasne, gdyby nie powtarzające się uwagi – krytyka aktualnej matury. Otóż jeden z posłów LPR (i nie jeden on chyba), stwierdził, że nowa matura jest niedobra, bo teraz to nie zdaje wielu abiturientów, a poprzednio odsetek niezdających był o wiele mniejszy.
To prawda, bo poprzednio matura była bardzo, bardzo naciągana. Nauczyciel uczący danego ucznia pytał go i proponował komisji egzaminacyjnej lub sprawdzał jego pracę pisemną i wystawiał stopień. Były stopnie, nie było sztywnych kryteriów. Szkole zależało, aby mieć jak największy procent uczniów, którzy otrzymali matury. I takie były tego efekty. Dziś matura jest porównywalna. Po prostu porównywalna w całej Polsce. I uczeń, który pisze wypracowanie o „Chłopach”, musi wiedzieć, że Boryna to nazwisko bohaterów utworu, także mężczyzn, więc Boryna nie może być kochanką Antka (także, jak wiemy, Boryny). Prawdopodobnie uczeń, który napisał, że Antek ma jako kochankę samego siebie, czułby się dziś głupio, gdyby się dowiedział, że zdał maturę. Ale jest duże prawdopodobieństwo, że pani polonistka, znając maturzystę i wiedząc, że ma takie lub inne kłopoty, ocenę dopuszczającą (w starym systemie) by wystawiła. Może nawet absolwent nadal czułby się nie najlepiej, ale przyniósłby pani polonistce w podziękowaniu kwiatek i maturę miał w kieszeni.
Wieć dobrze, że pan Giertych nie może już bezsensownie majstrować przy maturze, że ci, którzy ją zdali, świadectwo mieć będą. A ci, którzy nie zdali, będą mogli zdawać za rok. Na pewno (po przeczytaniu „Chłopów”) im się uda.
