Weź odrobinę lub dwie odrobiny pozytywistów, podejmujących trudny problem żydowski, dolej „Pieśń nad pieśniami”, pokrop „Co się stało z naszą klasą”, uzupełnij zeznaniami z procesu po pogromie kieleckim, połącz i wymieszaj. Gdy w tej sałatce brakuje ci „Solidarności”, uzupełnij ją. Pokaż wiek dziewiętnasty, dwudziesty i początek dwudziestego pierwszego jako jedną epokę. Uznaj, że wszystko już było i nic się nie zmienia. Postawy ludzkie, zachowania i poglądy. Nawet minister Giertych i jego „prawdziwi wszechpolacy”. Wprowadź technikę – trzy ekrany telewizyjne, na których pojawią się współczesne sklepy albo twarze bohaterów – czasem sfilmowane wcześniej, czasem pokazywane „live”. Daj to dobrym aktorom do prezentacji, każ im ruszać się szybko, mówić głośno (nauczyłeś się tego na Zachodzie od bardzo ważnych inscenizatorów) i otrzymasz „Omyłkę”. Sztukę niesztukę, dramat niedramat – ostrą publicystykę, mającą pokazać nam istotny problem ksenofobii i antysemityzmu. Problem krzywdzenia i odrzucania „obcych”, „innych”.
Przytłocz widza, nie daj mu odetchnąć od pierwszej do ostatnej sceny. I chcij, aby na twoje dzieło waliły tłumy zafascynowane formą. Formą, bo nie treścią wziętą z gazet i lektur szkolnych.
Niedawno na tej samej scenie Teatru Powszechnego siedziałem zafascynowany znakomitym przedstawieniem „Miarki za miarkę”. To był teatr przez duże „T”. Prawdziwy. Taki lubię i taki wolę.