Sto dni, a właściwie prawie osiemdziesiąt. W „Mickiewiczu” tradycyjna studniówka. Z odpowiednią pompą. Tym razem w „Mariottcie”. W poprzednich latach był to „Bristol”, wcześniej inne lokale. To już chyba dziesiąty rok, jak rodzice zdecydowali, że ten najważniejszy dla kończących szkołę młodych ludzi bal nie odbędzie się już na sali gimnastycznej. Co prawda od czasu do czasu padają zdania, że można by wrócić ze studniówka do szkoły, ale pomysł przegrywa w przedbiegach. O ileż to prościej i łatwiej zapłacić w hotelu i mieć problem organizacji z głowy.
Na początku polonez, jak zwykle w kilku grupach, na niewielkim parkiecie trudno zmieścić sto kilkadziesiąt par. Jedni tańczą radośnie uśmiechnięci, inni spięci, jakby kije połknęli, rodzice i obsługa profesjonalna robią zdjęcia i filmują. Pamiątka pozostanie na całe życie. Ubrania chłopców standardowe, wiadomo – w tych samych garniturach będą zdawali maturę. Ale dziewczęta! W większości w prostych czarnych sukienkach, ale trafia się i perełka z szeroką spódnicą jak z filmu sprzed stu lat. Są także suknie proste, kolorowe, ale tych jest jest mniejszość. I te włosy! Układane, farbowane, kręcone, prostowane, zwijane w loczki i koczki. I makijaż – nie mnie oceniać twarze jasne i ciemne, naturalne i ostro zmienione. Tak czy inaczej – dziewczyny śliczne.
Kiedyś nasza „stara” dyrektorka uzasadniała, dlaczego warto organizować ten bal poza szkołą. Twierdziła, że często jest to pierwszy kontakt młodzieży ze światem „dorosłej” zabawy, ze stołem nakrytym w lokalu białym obrusem, z koniecznością przy tej okazji zupełnie innego zachowania się, na pewno już nieszkolnego. Chyba dużo w tym miała racji, bo niespodziewanie na widok potraw, wystawionych w bufecie (smaczniejszych niż rok temu w „Bristolu”), nasi uczniowie zadają pytanie: – A co to jest? Nasi, wydawałoby się światowi młodzi ludzie są zagubieni przy szwedzkim stole. Czegoś nowego ta studniówka ich nauczyła, coś nowego pokazała. Dorosły świat.
A jaka była studniówka? Ona zawsze jest skazana na sukces, nawet gdy gdzieś po północy wystąpią przejściowe kłopoty. Bo studniówkę, tę swoją, ma się tylko jeden raz w życiu.

Moja studniówka była na sali gimnastycznej. Matura 2000, a więc lat zaledwie sześć
Piotrek
Raz NOT, raz SAS, trzy razy „Bristol”, teraz „Mariott”. Zgadza się. A mnie się wydawało, że w szkole była studniówka tak dawno…
Pomysł ze studniówką w szkole przepada na przedbiegach, ponieważ to dyrekcja nie wyraża na to zgody, Panie Profesorze…
Zresztą, chyba większość z nas i tak jest zadowolona. Pewnie niewielka część będzie miała jeszcze w życiu okazję bawić się w takim miejscu, jak Mariott czy Bristol i konsumować do woli naprawdę mistrzowskie jedzenie :D.
Przepada w przedbiegach, i niech tak już będzie. Ale jeżeli chodzi o bywanie w dobrych lokalach, to wydaje mi się, ze macie znacznie większą szansę niż moje pokolenie. Przy okazji – moja studniówka odbyła się bardzo dawno temu w sali gimnastycznej Liceum Prusa.
Mnie się wydaje, że miejsce, w którym odbywa się studniówka nie jest tak ważna. Ważniejsza jest atmosfera, tworzona przez ludzi i dobra muzyka, przy której Ci ludzie bedą się dobrze bawić.
I tak najważniejsze, jak dziewczyny będą wyglądać (i jak się będą czuć w swych kreacjach). Reszta to drobiazg.