Wieczór pierwszy
Teatr Muzyczny „Roma”. Sala wypełniona do ostatniego miejsca. Będą śpiewać piosenki Queen. Połączone, jak to zwykle w takich przedstawieniach muzycznych mniej lub bardziej wątłą akcją. Ta mi się nie podoba. Napisano ją ponad 20 lat temu. Może kogoś bawić, ale już na pewno nie wzrusza. W polskiej wersji „We will rock you” jest dobre tłumaczenie, a właściwie adaptacja tekstu z naszymi aluzjami, cytatami, nawiązaniami do różnych tzw. tekstów kultury. Przypominanie sobie, skąd zostały wzięte, to pasjonujące zajęcie. Ale najważniejsze są piosenki i świetny zespół taneczny. I tu, i tu aktorzy „Romy” się sprawdzają. Znakomicie wykonują piosenki. Fakt, nie wiem, kto śpiewał w tym przedstawieniu, teatr ma potrójną obsadę. Ale prawdopodobnie na wszystkich przedstawieniach jest tak samo dobrze. A najlepszy fragment – to bisy. Wtedy nie ma akcji, dialogów, wtedy są same piosenki.
Wieczór drugi
Magda Umer w Teatrze Ateneum. Widownia jak wyżej – wypełniona. Magda Umer w dobrej kondycji wokalnej śpiewa swój repertuar piosenek aktorskich, literackich – różnie można je nazywać. Opowiada różne różności o tychże piosenkach, o ich autorach, o ich wykonawcach. Czyni to w swej od lat opanowanej manierze ciepłym, miłym głosem. Na dodatek mówi bardzo dobrze po polsku. A to w naszej rzeczywistości, także wtedy, gdy ktoś czyta z kartki, bardzo rzadkie. Pozuje na starszą panią, babcię (taką przecież jest) i osobę, która śpiewa teksty smutne, nostalgiczne, ale przez nas – widzów – znane. Taki wieczór, gdy jedna osoba utrzymuje cały czas kontakt z publicznością, siedzi na fotelu (wszak jest staruszką) podoba mi się. Czuję się jakoś domowo, gdy przypominane są bardziej znane i mniej znane nazwiska, sytuacje, wydarzenia. Dobrze się czuję, może nawet lepiej niż w „Romie”? No tak, ale to całkiem inne światy muzyczne.