Ostatnio z Rysiem, po kilku latach niewidzenia, spotkałem się dwa razy. Najpierw wybrałem się do PROMu Kultury na Saską Kępę, aby popatrzeć na „Damy i huzary”. Rysiowy teatr „Parabuch” wystawiał Fredrę. Obejrzenie przedstawienia dobrego teatru amatorskiego to duża przyjemność. Rysio, jak to Rysio, pokazuje się na scenie, opowiada to i owo o sztuce, po zapadnięciu kurtyny jeszcze zaprasza za miesiąc na kolejny spektakl w PROMie przez „Parabuch” wystawiany.
Tydzień później wychodzę z gocławskiego Terminalu Kultury, a tam na ławeczce Rysio czeka na autobus. Aktorzy z prowadzonego przez niego teatru szkolnego czytali czy też recytowali w Terminalu jakieś wiersze… Porozmawialiśmy sobie dłużej (bo na Saskiej Kępie czasu na to nie było) o chorobach, o Rysiowym sercu, o mojej nodze, o teatrze, wykańczanej wreszcie salce teatralnej w siedzibie teatru w liceum przy Grochowskiej. O dzieciach i wnukach – rozmawialiśmy jak to dwaj starsi panowie. Fakt – o Rysiowym sercu było najdłużej. Bo pięć pobytów w szpitalu to znacząca liczba. Ale przecież już było dobrze!
Nie, nie było, Ryszard odszedł na wieczną wartę. A umawialiśmy się na kolejne spotkanie.
Był świetnym instruktorem harcerskim, takim na luzie, jaki młodzież lubi. Jego „115” z Rembertowa były dobrym środowiskiem harcerskim, a właściwie starszoharcerskim. Szczepowymi byliśmy w tym samym czasie, ja znacznie, znacznie dłużej. Harcerski duch, harcerskie przyjaźnie, współpraca z dzisiejszym środowiskiem ZHP – to wszystko Rysia dotykało.
Był artystą, miał duszę artysty – człowieka teatru. I społecznika.
Kilkadziesiąt lat prowadził zespół „Parabuch”. Narodził się on w kolejarskim domu kultury, stąd nazwa. Dom kultury zlikwidowano, ale „Parabuch” pozostał. Rysio znalazł miejsce dla swego teatru w Technikum Mechaniki Precyzyjnej i tam dawał przedstawienia nie tylko jako reżyser, ale jako Założyciel, człowiek, dla którego teatr był pasją, był całym życiem. Poza „Parabuchem” był jeszcze jego teatr szkolny i jakiś zespół muzyczny. O tym ostatnim wiem najmniej.
Szkoda, że Go już nie ma, miał dużo planów, miał nadal dużo zapału, dużo w sobie młodzieńczości. Los chciał, aby „Parabuch” stracił swego, jak piszą członkowie teatru, Ojca.
PS 5 czerwca przy pięknej słonecznej pogodzie pożegnaliśmy Rysia na Wojskowym Cmentarzu Powązkowskim. Było nas – jego przyjaciół – bardzo wiele. Było też kilka wzruszających przemówień. Ta śmierć wszystkich zaskoczyła. Prawdopodobnie zaskoczyła też w nocy samego Ryszarda. Wszystkim nam było ogromnie smutno – bo jego w „Parabuchu” nikt nie zastapi.