Przystanek autobusowy Hala Kopińska. Przed 12.00. Pierwszy autobus w kierunku Placu na Rozdrożu – pełny, nie ma szans, aby wsiąść; drugi – tak samo, trzeci… Zdeterminowani wciskamy się na siłę do kolejnego. Takiego ścisku dawno nie widziałem. Ale na kolejnych przystankach ktoś jeszcze nas upycha, choć drzwi się nie chcą zamknąć.
Wysiadamy przy Marszałkowskiej, jesteśmy umówieni z rodziną. Siadam na ławeczce i obserwuję tłum idący od strony Metra Politechnika oboma chodnikami wzdłuż Trasy Łazienkowskiej. Setki ludzi…
Nie, moja rodzina nie dała rady wsiąść do autobusu. Idzie do metra. Stamtąd komunikat: – Jest tak pełno, że do pierwszego czy drugiego pociągu nie wsiadają. Później oglądam zdjęcia z metra. Że też nikt nie znalazł się na torach…
Zanim dotrą, potrwa to dłuższą chwilę. W okolicy Placu na Rozdrożu taki tłum, że stoimy gdzieś daleko, nic nie widać, nic nie słychać. Po godzinie pierwsi chętni do przemaszerowania załamują się i wycofują.
I tych, którzy pozostali na przystankach, i tych, którzy już o 13.00 wrócili do domu nikt nie policzy. My z trudem, omijając, przebijając się, depcząc jakiś trawnik, docieramy do placu, jest już prawie 14.00. Idziemy, poruszamy, manifestujemy.
Młodsza część naszej rodziny nie daje już rady. Przechodzimy kawałek i wycofujemy się. Razem z nami dziesiątki ludzi. Wszędzie nas – manifestantów – pełno. Na Marszałkowskiej starszy pan chwali się, że nie ma flagi, bo sam jest flagą. Nasi młodzi patrzą: – Tak, spodnie czerwone, podkoszulka biała, jak polska flaga.
Byliśmy, niepoliczeni, tysiące innych niepoliczonych w całej Warszawie. I ci, którzy dzielnie po 14.00 ruszyli spod Łazienek. Masa, ogromna ludzka masa na terenie całego miasta.
PS. Ostatnio na jakiejkolwiek manifestacji byłem równo siedem lat temu.
PS 2. Z naszej najbliższej rodziny było nas dziewięcioro. Niepoliczonych.
PS 3. Jedna z bliskich nam osób, zapytała, dlaczego wzięliśmy dzieci na marsz nienawiści, gdzie padało tak wiele wulgaryzmów. Bo tak mówili w telewizji. I jak tu tłumaczyć, że to była manifestacja miłości? I że są ludzie, którzy na białe mówią czarne? Bo naprawdę przez te dwie i pół godziny w strasznym tłumie nie usłyszeliśmy ani jednego słowa, które można nazwać nieparlamentarnym. Owszem, na różnych plakatach były gwiazdki. I tyle. Nie oglądam TVP, ale jad się tam cały czas sączy.