Znałem ją kilkadziesiąt lat. Bo gdy na początku lat siedemdziesiątych zacząłem trochę uczyć w Mickiewiczu, Ania już tam była. To jedna z tych, która zakotwiczyła się w naszej szkole i już aż do emerytury w niej pozostała. Historyczka z zawodu, ale można by o niej powiedzieć – prawdziwa humanistka. Zakochana przede wszystkim w muzyce, tej poważnej. Ja w tych prawdziwych salach koncertowych bywam może od dwudziestu lat – Ania bywała w nich od zawsze. Rzeczowa, konkretna, na pozór oschła. Ale nigdy przez prawie czterdzieści lat nie słyszałem od jej uczniów jakichś słów, które stawiałyby ją w negatywnym świetle. A wierzcie mi, czasami uczniowie swoim nauczycielom się zwierzają. Oceniają pedagogów, często krytycznie – o Ani złego słowa nie usłyszałem.
Uczyła uczciwie, prawdziwej naszej historii. Nie omijała trudnych tematów, tych, które ponoć historycy oficjalnie omawiać nie powinni. Nie wiem, w naszej szkole nikt nigdy nie mówił mi, że jakieś wątki z naszej historii, a przecież na lekcjach języka polskiego historia musi być obecna, są źle widziane. Może taka była nasza szkoła.
Z Anią tylko jeden raz wybraliśmy się z całą moją rodziną na wczasy. Było to Bursztynowo, ośrodek koło Sztutowa. Chodziliśmy w piątkę nad morze, spędzaliśmy mnóstwo czasu razem. Ania była wspaniałą towarzyszką naszych dzieci, które wtedy chodziły do podstawówki. To były dwa wspaniałe tygodnie…
Pod koniec życia Ania zaczęła tracić pamięć. W pokoju nauczycielskim dowiedzieliśmy się, że nie poznaje znajomych. Jaka to była radość, gdy któregoś roku wpadła na szkolną uroczystość i rozmawiała normalnie, poznając wszystkich i pamiętając fakty z przeszłości.
Pożegnaliśmy Anię. Miała 88 lat. Poza rodziną była znaczna grupa nauczycieli z Mickiewicza. Ania była jedną z nas. Dobrze, że była.