Harcerstwo się kurczy. I na pewno jednym z powodów są problemy finansowe. Naczelniczka ZHP ładnie na Zlocie Kadry w sierpniu o tym mówiła: – My nie możemy pracować w zależności od tego, czy zdobędziemy jakiś grant. Czy zwyciężymy w jakimś konkursie. Nasza praca jest stała, nie odwołamy biwaku lub ogólnopolskiego rajdu, bo nie dostaliśmy środków, nie odwołamy obozu.
A środki potrzebne są na utrzymanie biur – komend hufców i chorągwi. Muszą gdzieś instruktorzy się zbierać, muszą gdzieś szkolić, muszą rozmawiać przez telefon i korzystać z Internetu, muszą mieć na znaczek pocztowy, kopertę, papier i toner do drukarki. Ze składek? (Dziś 3 zł miesięcznie). Z pieniędzy rodziców przez podwyższanie kosztów obozów? Na pewno nie. Dlatego instruktorzy zadają pytania, nie tylko minister Hallowej, jak zmienić aktualną sytuację finansową ZHP. Sami sobie nie poradzą.
Czy jednak organizacja będzie się nadal zmniejszać? Czy rzeczywiście nie ma szans na rozwój nawet w aktualnej sytuacji? Nie, nie jest tak źle. Bacznie obserwuję od lat działalność naszego hufca. Tam zuchów i harcerzy jest u nas coraz więcej. A więc można, naprawdę można. Problemem podstawowym, bez którego rozwoju nie będzie, jest liczba przeszkolonej kadry. To zadanie dla naszych hufców. Bez drużynowych nie będzie drużyn. Proste. Kto może dziś zostać harcerskimi instruktorami?
Po pierwsze wychowankowie – uczniowie ostatniej klasy gimnazjum i uczniowie szkół ponadgimnazjalnych. To podstawowe źródło kadry w wielkim mieście. Jeżeli hufiec co roku szkoli, uczy, tworzy właściwą atmosferę, młodych, którzy chcą zostać instruktorami (pierwszy stopień – przewodnika można zdobyć mając przecież siedemnaście lat) nie brakuje. Być kadrą to ogromny obowiązek, ale także nobilitacja w harcerskim światku. Prawda?
Po drugie osoby dorosłe spoza zawodu nauczycielskiego. To dość nowe zjawisko, które rozpowszechnia się w ostatnich latach. Przychodzą do ZHP studenci, którzy nie byli harcerzami. Przychodzą matki, które podchowały swe dzieci, były kiedyś w harcerstwie i chcą, by ich dzieci też do harcerstwa należały. Nie ma w okolicy drużyny dla dziecka, to dlaczego jej nie założyć? Czasami pojawi się potencjalny instruktor – zaprzyjaźniony ksiądz. To bardzo ciekawa grupa przyszłej kadry.
Po trzecie – nauczyciele – byli instruktorzy harcerscy. Nauczycieli, którzy byli instruktorami w ZHP, jest dziś co najmniej dwadzieścia tysięcy. Są oni coraz starsi, pewnie nie poprowadzą sami drużyn, ale mogą być opiekunami, mogą pomagać prowadzić szczepy i hufce. Do tych nauczycieli Związek Harcerstwa Polskiego jeszcze powszechnie nie dotarł. Ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby ci nauczyciele zameldowali się w pobliskim hufcu i powiedzieli: – Wracamy.
Po czwarte – harcerstwo na wsi, w małym miasteczku nie poradzi sobie bez nauczycieli, młodych nauczycieli. Jeżeli wszystkie dzieci mają mieć szanse wstąpienia do harcerstwa, musi pomóc najmłodsze pokolenie polskich pedagogów. Tu pomocne jest zaliczanie tzw. godziny karciane. Przecież nauczyciel może zaliczyć je, prowadząc w szkole gromadę lub drużynę.
Tak, jest tu duże pole do popisu dla naszych nowo wybranych komend hufców.
PS Trzon tego felietonu był napisany do „Gazety szkolnej”. To trzecia i ostatnia część artykułu, który się w tym piśmie nie ukaże.