W Powszechnym „Sieroty”. Po spektaklu (dwie godziny bez przerwy) człowiek na róg Zielenieckiej i Zamojskiego wychodzi skołowany. Przed nim ogromny koszyk Stadionu Narodowego, wokół autobusy i tramwaje a tam zostawiliśmy trójkę bohaterów w sytuacji bez wyjścia.
On nr 1 – brat i morderca. On nr 2 – człowiek, który chciałby żyć normalnie, zamykając się w obrębie swej małej stabilizacji. Ona – siostra nr. 1 i żona nr. 2. Wyrwała się ze świata ludzi niechcianych, ludzi wychowywanych w domach dziecka czy rodzinach zastępczych. Bo ta para to sieroty. Tak, Ona z bratem powinni trzymać się razem. Dlatego bardzo chce mu pomagać. Robi, co może, lecz jest po wielu latach już zmęczona, marzy jej się ów zwykły dom, spokojny, normalny, z wieczorami przy świecach, z dobrym jedzeniem i winem. Mamy trójkąt, w którym dobro miesza się ze złem, marzenia z rzeczywistością. Wszak za rogiem jakieś dzieciaki mogą rzucić się na każdego z nich, pobić go i skopać. Ileż w tym trójkącie może się wydarzyć! A wszystko na granicy jawy i jakiegoś koszmarnego snu, w który On nr 2 został wplątany, którego On nr 1 jest głównym bohaterem. Kolejne sceny wydobywają coraz gorszą, obrzydliwą prawdę. Tekst może mało odkrywczy, ale to „samo życie”. Takie bywają sieroty.
Zastanawiam się jednak, dlaczego reżyser uważa, że emocje wyrażać można tylko krzykiem? No, krzykiem połączonym z machaniem rękami, robieniem min albo siedzeniem nieruchomo. Gdzie próby wytonowania uczuć, gdzie nerwy, które człowiek w sobie dusi, gdzie jest cząstka normalności, która jednak w każdym z nas tkwi, w sierotach też. Ten krzyk i ta ekspresja jest tak sztuczna, że przez pierwsze pół godziny widz współczuje aktorom, że muszą się tak męczyć. I nie świadczy to dobrze o spektaklu, że nie mogę się skupić na akcji, przeżywać dylematy bohaterów, być w teatrze wewnątrz niego, lecz na zewnątrz.
Bo, nie ma potrzeby ukrywać, takie życiowe teksty zmuszają nas do refleksji – jak my postąpilibyśmy w danej sytuacji, czy zadzwoniłbym na policję, gdyby ktoś z rodziny był zagrożony, czy tak ekstremalna sytuacja doprowadziłaby mnie do myśli, że moja żona powinna przerwać ciążę. Chciałem skupić się na akcji a ten krzyk zmuszał mnie do zastanawiania się, czy w butelce jest sok jabłkowy czy winogronowy. Absurd.
Na szczęście aktorzy po pół godzinie zmęczyli się i akcja toczyła się na scenie tak, że można było przedstawienie oglądać. Dlatego, gdy zazwyczaj piszę, że tekst był słaby, to tutaj mogę zapytać: – Czy nie mieliście w teatrze lepszego reżysera?