Kibicuję Mistrzowi Słobodziankowi. Dużemu człowiekowi ze znakomitymi pomysłami. Kibicowałem na Olesińskiej, kibicuję jako dyrektorowi Teatru Na Woli. Zachwyciłem się „Naszą klasą” (choć trudno przy tym przedstawieniu mówić o zachwycie, tak mocny tekst przejmuje, wzrusza, wymaga refleksji). Z wielką nadzieją szedłem więc na premierę „Iluzji” . Wszak autor tego dramatu – Iwan Wyrypajew został okrzyczany najzdolniejszym współczesnym dramaturgiem rosyjskim, wszak zakochany jest w Polsce i u nas pracuje, ma żonę-Polkę, Karolinę Gruszkę, cenioną, dobrą aktorkę.
Zapowiedzi przed premierą były też interesujące. Agnieszka Glińska jest bardzo dobrym reżyserem, czwórkę aktorów wybrała nienajgorszych (wśród nich naszą szkolną uczennicę – Dominiczkę Ostałowską). Czego chcieć więcej? Tekst, reżyser, aktorzy – sukces w garści.
I co? Ano okazało się, że nie pistolet nie wypalił. I trudno powiedzieć, dlaczego.
Dramat to kolejne opowieści o umieraniu, o tym, kto w tym czworokącie kogo lubił, kochał, a kto komu był obojętny. I powiedzmy – całkiem niezłe niezłe opowieści. Przewidywalne, ale zaciekawiające.
Siedzimy na widowni. Aktorzy wypowiadają swoje monologi (bo z monologów składa się ten dramat), czasem mówią bezbłędnie, czasem zaczynają tekst sztukować. To długie kwestie, a brak dialogów jest utrudnieniem dla aktorów. Mówią oni jednak rzeczy ciekawe a publiczność się nudzi. Dlaczego? Bo przedstawienie statyczne? Bo brakuje ruchu na scenie i typowych dialogów? Bo bohaterowie wszyscy są mili, rozumieją innych, wybaczają? Bo tak sobie umierają bez większych kłopotów? Nie wiem.
Posłuchałem, popatrzyłem, wyszedłem z teatru. Wrócę tam na coś lepszego. Zapowiadał się hit. A wyszło jak zwykle. Szkoda, ogromna szkoda…