Weekend w Sztokholmie. Cóż, nic dla mnie nadzwyczajnego. Ale zawsze coś nowego można zobaczyć.
Święta za pasem
To był taki weekend, w czasie którego pojawiły się po raz pierwszy w tym roku Święta. Budowano na wybrzeżu największą choinkę, w sklepach pokazały się różne wyroby w białym i czerwonym kolorze (te gwiazdki, Mikołaje, dzwonki, kalendarze adwentowe, świeczniki, serwetki, bombki, kartki z życzeniami świątecznymi i o świątecznych motywach itd., itd.). W galeriach handlowych wieszano świąteczne dekoracje, to samo na niektórych, tych bardziej reprezentacyjnych ulicach. Nie słyszałem jeszcze kolęd, pastorałek czy świątecznych piosenek. Na to pewnie przyjdzie jeszcze czas. Ale te dwa dni były jakby preludium do wielkich zakupów. I czuje to całe miasto.
Coś zjeść na mieście
Czy da się zjeść lunch na Starym Mieście? To nie jest łatwe. G. mówi: – Zjedzmy zupę w tej piwnicy, gdzie byłam z O. miesiąc temu. – W piwnicy nie ma ani jednego miejsca. I nie ma w lokalu obok, i jeszcze w następnym. W czwartym (a jesteśmy cały czas przy rynku) miejsce jest. Czytamy kartę. No nie, czy musimy wydawać za lunch 300 złotych? – To może pójdziemy do misjonarzy? – Nie – mówi G. – Tam nie jest miło. – Wędrujemy głodni. I nagle bar, nagle piwnica, nagle kawa z dolewkami (to zasadnicza różnica – miejsce, gdzie można pić dowolnie dużo kawy za 25 koron, i miejsce, gdzie za tę samą sumę dostaje się filiżankę kawy), nagle pojawiają się miejsca przy stołach i bardzo dobre jedzenie. Cud na Starym Mieście. I życie staje się piękne.
Monet i inni
Nie ma to jak pójść do Moderna. Za każdym razem jest tam inaczej. Tym razem wielka wystawa trzech wielkich malarzy: J. M. W. Turnera (1775-1851), Claude Moneta (1840-1926) i Cy Twombly’ego (1928-2011). Kuratorzy wystawy napisali: trzech największych malarzy 150-lecia. Nie, nie wiem, czy największych, ale bardzo interesujących. Te same wątki, te same nastroje, a czasami ogromne kontrasty. Miasto, morze, przyroda… W całej Szwecji są dwa obrazy Moneta. A tu jest ich kilkanaście. I to nie tylko lilie, nie tylko ogród japoński, nie tylko Londyn we mgle lub wybrzeże morskie. Uczta dla oczu.
Nasi w Sztokholmie
Nasi są w dużej liczbie. W pewnym momencie w metrze na siedmioro pasażerów na sąsiednich siedzeniach, było nas – Polaków – pięcioro. Słychać nas – mamusia krzyczy na mniej więcej pięcioletniego syna. Tak, to Polka. Na rogu czworo młodych ludzi klnie po polsku. W sklepie w Skarholmen polskie produkty i polscy klienci. No, w Moderna polskiego nie słyszeliśmy, w piwnicy na Starym Mieście też. Dla naszych ciągle najbardziej charakterystyczna jest pani, która rozprawia przez telefon, że ma trzynastu pracodawców, po prostu sprząta.
Sztokholm – bardzo lubię to miasto.