Trudno powiedzieć, czy to radosna rocznica. Ale, jak wiadomo, jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. A my dostaliśmy pięćdziesiąt lat temu odgórne polecenie: – Łączyć się. – Proletariusze się łączyli, dlaczego nie miały się łączyć hufce ZHP? Miały powstać wielkie, silne, wielotysięczne jednostki. Ponoć stwierdzono, że takim kilkutysięcznym hufcem kieruje się łatwiej niż na przykład tysięcznym. Nie wierzycie? Naprawdę. Bo przecież jeden był komitet dzielnicowy naszej partii-opiekunki. I wydział oświaty, i rada narodowa… Po co władza miałaby współpracować z kilkoma hufcami, gdy mogła z jednym. Więc było niby łatwiej.
No i z Saskiej Kępy (i Grochowa, Anina, Falenicy a później jeszcze Rembertowa) narodziła się potężna Praga-Południe. Dlaczego tak piszę? Bo w rzeczywistości do nas (Saskiej Kępy) dołączano inne hufca. Żeby było śmieszniej – najpierw Anin i Falenicę, a później, do takiego hufca – przyłączono Grochów, wtedy już znacznie mniejszy od nas. Ale to historia – taka sprzed pięćdziesięciu lat. A refleksja? W tamtych czasach od instruktorów harcerskich takie decyzje nie zależały. To nad nami były siły, które decydowały. I tyle.
Bardzo się staraliśmy zintegrować. Te pierwsze kadrowe zimowiska na przełomie 1961 i 1962 roku. Na Głodówce – dh Stefan (Saska Kępa), opiekujący się instruktorami harcerskimi, w Murzasichlu dh Michał (Falenica) z harcerzami starszymi (dziś zwanymi wędrownikami) i w Poroninie dh. Miecia (Grochów) z zuchami. Oj, jakich wtedy mieliśmy przeciętnych instruktorów zuchowych! Nieco czasu musiało upłynąć, by namiestnictwo zuchowe (tak, tak „Praskich świerszczy”) zostało jednym z lepszych w Polsce.
Ale jakoś poleciało, jakoś się scaliło. Zostaliśmy jednym hufcem.
19 listopada zorganizowaliśmy galę – kominek z okazji 50-lecia hufca. Przyszło nas ponad 250 osób. Starych i młodych. Tych, którzy chcieli przypomnieć sobie dawne dzieje i tych, którzy czegoś o tamtych czasach chcieli się dowiedzieć. Tych, dla których gala była przyjemnością i tych, którzy zawsze krytyczni i tym razem także musieli sobie ponarzekać.
Była gala. Prowadziłem ją. Z Krzysiem – akompaniującym nam, znającym piosenki sprzed lat. Z kilkoma gawędami („Dlaczego on nie potrafi gawędzić?”, „Dlaczego on fantazjuje, jeżeli miał mówić prawdę?”, „Czy o tym należało opowiadać publicznie?”…). Było miło. Druhna Danusia zaśpiewała, druh Stefan rozdał swoje książki, Krysia była szczęśliwa, że może pracować w hufcu z takimi tradycjami.
Następnego dnia spotkali się byli i aktualni instruktorzy. Ale to już inna historia.